wtorek, 30 sierpnia 2016

Rozdział czwarty - Miłość zaczyna się na podłodze

Laura

Region Johto należał do jednych z najpiękniejszych miejsc jakie miałam możliwość odwiedzić. W mieście Olivine panował dzisiaj duży chaos spowodowany nagłym przyjazdem trenerów z różnych części świata. Obserwowałam bacznie każdego z nich przyglądając się dokładnie nieznajomemu Pokemonowi. Wielu młodych zbierało się w spore grupki dyskutując na różne tematy z osobami z tego samego regionu. Wypatrywałam jednocześnie moich dobrych znajomych oraz trenerów z unikatowymi stworkami z Kalos. Niestety nie znalazłam nikogo. Postanowiłam wybrać się do ogromnego Centrum Pokemon w celu zakwaterowania się w pokoju oraz wpisania na listę uczestników. Jakie było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłam znajomą postać siedzącą za blatem.
- Siostra Joy? - nie mogłam uwierzyć własnym oczom. - Co pani robi w Johto? Przyleciała pani szybciej niż ja.
- Pomyliłaś mnie z moją dalszą rodziną. - powiedziała z wielkim uśmiechem na twarzy. - W waszych Centrach Pokemon używa się Wigglytuffów do pomocy medycznej. U nas są Chansey. - pokazała na okrągłego, różowego stworka z jajkiem na brzuchu.
- Rozumiem. - wyznałam. - Chciałabym dostać pokój. Jest jakiś wolny?
- Tak. - odpowiedziała wręczając mi kluczyk z numerem czternaście. - Zostało jeszcze sporo miejsc noclegowych.
- Mogłabym się jeszcze zapisać na najbliższy turniej? - spytałam.
- Oczywiście. - oznajmiła skanując mój Pokedex w komputerze. - Jesteś pierwszą uczestniczą z Kalos biorącą udział w zawodach.
- To fajnie. - skłamałam. Spodziewałam się większych tłumów na całe rozgrywki z mojego regionu. - Widziała może pani trzynastoletnią dziewczynkę z małym niebieskim bobrem na ramieniu? Lub blondynkę z piórem we włosach oraz trawiastym starterem z Johto?
- Niestety nie. - powiedziała.
- Nic nie szkodzi. - uśmiechnęłam się. - Poszukam ich w mieście. Może dopisze mi szczęście.
Pogoda była cudowna. Żadnych wichrów, nagłych fal gorąca, huraganów czy uciążliwego deszczu. Słońce delikatnie ogrzewało twarze wesołych trenerów odpoczywających w towarzystwie swoich podopiecznych. Niebo było piękne. Bezchmurne z latającymi Pokemonami ptakami. Z ciekawością oglądałam nieznanie stworki. Były brązowe Pidgeye, które występowały w Kalos, dziwne okrągłe ptaki z czerwonymi oczami oraz kilka przypominających jaskółki.
- Fletchling. - przypominałam sobie o małym droździe bardzo popularnym w moim rodzinnym regionie. - Pokaż się.
Ptaszek z czerwoną główką oraz niebieskim brzuszkiem usiadł mi na ramieniu. Z małym trudem udało zeskanować mi się go Pokedexem.


Fletchling - Pokemon mały drozd. Jego śpiew potrafi zachwycić każdego. Jest bardzo szybkim stworkiem zaciekle broniącym swojego terytorium. Uwielbia jeść jagody oraz robaki. Występuję w całym Kalos.

- Skarbie. - zwróciłam się do niej. - Rozprostuj skrzydła. Naciesz się pięknymi widokami. Jak się zmęczysz wróć do Centrum Pokemon. 
- Fletchling. - zaśpiewała wesoło. Szybo wzbiła się w powietrze zaprzyjaźniając się z grupką większych ptaków.
- Ninja. - zwróciłam się do podopiecznego, kiedy zostaliśmy sami. - Pamiętasz Mei? Rozmawiałam z nią wczoraj o paskudnej pogodzie. Ty wtedy umierałeś na czerwonej kanapie.
Żaba pokiwała twierdząco głową. Do Mei można łatwo się dodzwonić, ale znalezienie jej w jednym mieście należy do trudnych zadań. W końcu po godzinie intensywnego poszukiwania mojej przyjaciółki usiadłam zrezygnowana na najbliższej ławce.
- Gdzie mogła ukryć się trzynastolatka? - spytałam załamana mojego towarzysza, który pokręcił głową ze zrezygnowaniem.
Wtedy moją uwagę przykuła bardzo dziwna postać. Wyglądała jak zagubiona sześciolatka ubrana w komiczny strój baletnicy. Miała jasnoniebieskie rajstopy i białą sukienkę przypominającą białego kwiatka. Równo ścięte jasnoniebieskie włosy powiewały delikatnie na wietrze. Duże pomarańczowe spiniki zostały przypięte do dziwnej fryzury. Najbardziej co zapadło mi w pamięć, kiedy zobaczyłam dziewczynkę znikającą za zakrętem to prawdziwy strach w jej pięknych, bursztynowych oczach.
Bez słowa wyjaśnienia pobiegłam za tajemniczą postacią zostawiając na ławce zdezorientowanego Froakiego. Chciałam za wszelką cenę pomóc tej dziewczynce. Niczym gruby Snorlax wpadłam w boczną uliczkę popychając przypadkowych przechodniów. Tuż za mną skakał Ninja. Niestety wśród zgiełku tysiąca rozmów, przejeżdżających samochodów oraz krzyczących dzieci zgubiłam ślad po małej dziewczynce. Zrezygnowana stanęłam na środku chodnika z nisko zwieszoną głową. Kilka osób specjalnie popchało mnie zmuszając do ruszenia się z miejsca. Froakie wskoczył mi na ramię nie rozumiejąc mojego stanu ducha. 
Wśród nieznośnego chaosu usłyszałam dokładnie cichy płacz. Zaczęłam rozglądać się na wszystkie strony próbując wypatrzeć małą dziewczynkę będącą smutną z nieznanego mi powodu. Ludzie patrzyli na mnie jak na wariatkę. W pewnym momencie zobaczyłam wyraźną wizję. Dziecko siedziało w ciasny zaułku za kontenerem. Dalej zobaczyłam drogę jaką miałam przebyć ją odnaleźć. Ninja zaczął się o mnie martwić, kiedy odpłynęłam na krótką chwilę, a moje ciało zesztywniało.
Ruszyłam jak najszybciej. Wodny starter prawi spadł mi z ramienia, kiedy omal nie wpadłam na starszą panią. Szybko dotarłam na miejsce ukrycia dziewczynki. Ciasny, śmierdzący zaułek nie wydawał się być atrakcyjną kryjówką. Podeszłam cichutko na palcach do kontenera, za którym według wizji miała kryć się przestraszona dziewczynka.
Zobaczyłam skuloną postać. Miała schowaną głowę w nogach. Trzęsła się ze strachu oraz zimna. Po jej policzkach spływały różowe łzy. Dziewczynka zauważyła moją obecność. Przestraszona cofnęła się z krzykiem do tyłu próbując wcisnąć się do wąskiej szczeliny pomiędzy kontenerem a ścianą. W jej widziałam coś niepokojącego. Próbowałam zeskanować ją Pokedexem.



Kirlia - swoimi zdolnościami psychicznymi potrafi przekształcić przestrzeń blisko niej w niesamowite scenerie. Umie popatrzeć w przyszłość. Bardzo przywiązuję się do swojego opiekuna. Jej piękno wzrasta, kiedy trener ją chwali.

Ten Pokemon w Pokedexie miał inny kolor niż ta, którą widziałam. Była bardzo wyjątkowa.
- Hej. - powiedziałam łagodnie. - Nic cie nie zrobię. Chce ci pomóc.
Przesunęłam się bliżej Pokemona, aby móc się z nią zaprzyjaźnić. Spowodowało to kolejny atak paniki. Różowe łzy zaczęły jej intensywnie spływać z policzków. Próbowała jeszcze mocniej ścisnąć się w dwóch ścianach.
Wtedy znowu poczułam ten dziwny stan. Moje ciało zesztywniało. W pamięci zaczęły przewijać się mi najważniejsze wspomnienia z całego życia. Te złe i dobre. Widziałam pożar mojego domu, wkurzonego ojca, wrzeszczącą matkę. Przeżyłam najbardziej przerażające rzeczy, których w stanie nie jestem opisać, a kosztowały mnie wycieńczeniem psychicznym, płaczem oraz zaniżeniem samooceny. Później zaczęły przewijać się szczęśliwe momenty: uśmiechnięte twarze moich przyjaciół, zaprzyjaźnienie się z Froakiem i Fennekin, pożegnalny pocałunek z nieznajomym chłopakiem, ciepłe ramiona mojej ukochanej osoby - wujka Sycamore. Widząc wszystkie dobre rzeczy zapomniałam o wcześniejszym bólu.
Szybko powróciłam z transu. Zobaczyłam przytulającą się do mnie Kirlię, która wyraźnie spowodowała nagły stan wizji i zobaczyła moją straszną przeszłość.
- Przepraszam. - wyszeptała mi do ucha. - Nie chciałam sprawić ci bólu. Zamierzałam sprawdzić czy masz dobre zamiary.
- Spokojnie. - odwzajemniłam uścisk. - Nigdy cię nie skrzywdzę. 
Kirlia delikatnie uśmiechnęła się.
- Nie wiedziałam, że Pokemony potrafią mówić. - zaskoczyłam się tym faktem. Spojrzałam wymownie na mojego przydupasa oczekując słów wyjaśnień przed skrywaną tajemnicą. Ten tylko patrzył na mnie zaskoczonym wzrokiem.
- Nie wszystkie mówią. - wytłumaczyła - Wyczułam w Tobie coś niezwykłego. Dzięki temu nawiązała się między nami silna więź. Rozmawiamy telepatycznie, czyli nikt nie słyszy naszej wymiany zdań.
- Niesamowite. - powiedziałam na głos. Po czym wstałam z ziemi i otrzepałam się z kurzu. - Chcesz zostać moją towarzyszką? 
Wyciągnęłam z kieszeni pustą czerwono-białą kulę. Ta z nieśmiałym uśmiechem na twarzy przyłożyła rękę do Pokeballa. Po chwili usłyszałam charakterystyczny dźwięk.
Froakie nie mógł uwierzyć, że tak szybko złapałam kolejnego członka zespołu bez stoczenia walki.
- Laura. - usłyszałam cichy szept. - Mogę wyjść z Pokeballa? Wolę przebywać w prawdziwy świecie. 
- Tak. - odpowiedziałam wesoło. - Fajnie, że jesteśmy przyjaciółkami.
- To najlepsze co mnie w życiu spotkało.


- Dziękuję za opiekę moim Pokemonami. - uśmiechnęłam się do pielęgniarki. - Kirlia dobrze się czuję. Powiedziała, że nic ją nie boli. - różowowłosa przekrzywiła lekko głowę. - To znaczy, że sama opatrzyłam jej małe zadrapania.
Zażenowana całą sytuacją odwróciłam się na pięcie. Chciałam jak najszybciej wyjść z Centrum Pokemon, aby nie najeść się jeszcze większego wstydu. Znając moje szczęście musiałam wpaść na przypadkowego chłopaka.
Poczułam znajome perfumy egzotycznego kwiata. Zielone włosy były związane w kucyka. Najbardziej przekonały mnie silne ramiona, które nigdy nie zawiodły.
Zobaczyłam jego twarz. Piękne, bursztynowe oczy, które na zawsze zostaną mi w pamięci. One mówiły wszystko o chłopaku.
- Ty żyjesz?! - krzyknęliśmy prawie równocześnie. Najadłam się jeszcze większego wstydu, ponieważ wszyscy trenerzy przerwali swoje czynności, aby popatrzeć na dwójkę nastolatków. Nie przejęłam się tym w ogóle. Liczyło się to, że osoba uznana przeze mnie za zmarłą posłużyła mi jako poduszka przed spotkaniem z podłogą.
- Przepraszam. - wyznał. - Nie powinienem cię, wtedy wypuszczać. Myślałem, że zginęłaś.
- Cicho. - przyłożyłam mu palec do ust. - Ważne, że oboje żyjemy. Miałam pewność, że wyjdziesz z tego cało z pomocą swojego latającego Pokemona.
- Tak. - potwierdził. - Dragonite świetnie się spisał. Ze świadomością, że ty żyjesz było gorzej. Obwiniałem się za twoją śmierć, dopóki nie zobaczyłem wywiadu z Tobą w telewizji. Dlaczego się śmiejesz?
- Z twojej miny. - wykrztusiłam. - Chodźmy lepiej w inne miejsce. Blokujemy przejście.
Wstaliśmy z wielkimi uśmiechami na twarzy zaliczając przy tym mocne uderzenie własnymi głowami. Wszyscy patrzyli na nas jak na chorych psychopatów nie zdiagnozowanych przez lekarzy. Usiedliśmy w zacisznym miejscu.
Za oknem rozpościerał się piękny widok morza, piaszczystej plaży oraz bawiących się dzieci. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie na czerwonych krzesłach. Ręcę mieliśmy na starym, dębowym stole.
- Nie zaczęliśmy znajomości w dobry sposób. - zaczął. - Jestem Hau Alero.  - wstał z krzesła i pocałował mi dłoń. Tym razem nie poczułam obrzydzenia. Jedynie to towarzyszyła mi wojna motyli w brzuchu. - To jest mój najlepszy przyjaciel Kalen. - wypuścił z Pokeballa takiego samego stworka. Jego Kirlia była o kilka centymetrów większa od mojej. Pokemon podobnie jak opiekun ukłonił się przed moją nieśmiałą przyjaciółką przybierającą czerwony odcień na buzi. 
- Twój Pokemon wygląda niezwykle męsko. - zauważyłam. - Jak ty z tym małym kucykiem.
Na szczęście zrozumiał żart i puścił mi oczko.
- Jak nazywa się twoja Kirlia? - zaciekawił się.
- Galia. - usłyszałam w myślach.
- Galia. - powtórzyłam.
- Piękne imię. - wyznał. - Myślałem, że Froakie był twoim pierwszym Pokemonem.
- To prawda. - oznajmiłam. - Nazywa się Ninja. Później do drużyny dołączyła Fennekin Megan oraz Kirlia Galia. Ty masz tylko Kalena?
- Nie. - zaprzeczył. - Mam jeszcze Deerlinga Laau, Phantumpa Phanty oraz Dragonite Zwycięzce. Drużyna, która zdobędzie pierwsze miejsce z zawodach.
- Chyba w snach. - odparłam. - Z pomocą moich podopiecznych oraz stworków pożyczonych od wujka z pewnością pokonam cię z zamkniętymi oczami.
- Trzymam za słowo.
Rozmowa zaczęła się znacząco rozkręcać. Opowiadaliśmy o najróżniejszych tematach związanych z mało ważnymi rzeczami. Co chwila wybuchaliśmy śmiechem lub przekrzykiwaliśmy się nawzajem o błahostkę.
Miałam duże szczęście całując tego przystojniaka. Nawet w obliczu śmierci posiadałam wspaniały gust w wyborze odpowiedniego chłopaka dla mnie.  Z każdą minutą zaczęłam lubić go jeszcze bardziej, ale ciągle niepokoiła mnie jedna sprawa. 
- Pracujesz dla jakiejś organizacji? - spytałam prosto z mostu.
Chłopak przygnębił się.
- Tak.
- Nie wyglądasz na złodzieja Pokemonów. - powiedziałam. - Musisz odejść.
- To jest zbyt skomplikowane niż ci się wydaję. - odparł. - Przepraszam. Nie powinniśmy rozmawiać. - zamierzał wstać z krzesła. 
- Nie możesz sobie tak pójść. - wkurzyłam się. - Za dużo nas łączy. 
Spojrzeliśmy głęboko w oczy. Oboje pragnęliśmy tego samego.
- Froakie. - wskoczył na stół i wyraźnie zlustrował Hau. Przybrał złowieszczy wyraz twarzy. Chciał załatwić nastolatka swoimi Frąbelkami, ale nie zdążył wykonać zadania. Rzuciłam w niego moim butem.
- To na czym skończyliśmy? 
Zaczęliśmy się przybliżać do siebie. Usłyszałam wtedy głośne trzaśnięcie drzwi oraz wesołe krzyki sporej grupki ludzi. Odwróciłam się wkurzona kto psuję mi taki romantyczny moment, kiedy zobaczyłam moich przyjaciół.
- Laura! - wrzasnęła Mei. Wskoczyła na mnie. Tuż za nią rzuciła się na mnie Riley. - Tak się za Tobą stęskniłyśmy się. - wrzasnęły.
Odwzajemniłam uścisk z wielkim uśmiechem na twarzy. Kilka łez szczęścia spłynęło mi po policzkach. Kiedy oderwaliśmy się od siebie zauważyłam, że Hau i Kalen w tajemniczy sposób zniknęli. Zaczęłam się za nimi rozglądać. Podobnie jak moja Galia.
- Coś się stało? - zmartwiła się Riley.
- Nie. - powiedziałam. - Szukałam tylko mojego buta.


Ta wojna motyli w brzuchu Laury ;)



Przyjaźń Laury i Galii


Hej :) 
Jak się wam podobał rozdział?
Dodam nowych bohaterów :) Hau oraz Joe. Chciałabym, aby Hau brał udział w turnieju, a do drużyny Laury można dodać Galię. Jak się wam podoba Kirlia? I co sądzicie o naszej parce?









niedziela, 28 sierpnia 2016

Rozdział trzeci - Starcie Tytanów: Pan Dupek kontra Laura Sycamore

Laura

- Co jest do cholery? - zdziwiłam się wychodząc z Centrum Pokemon z pozytywnym nastawieniem stoczenia walki o pierwszą odznakę w Santalune. Pierwsze co poczułam przekraczając drzwi zamykające klimatyzowane pomieszczenie to nagłą falę ciepła tak nieznośnego, że natychmiast wróciłam do bezpiecznego holu. - Potworny upał. Przecież wczoraj wieczorem padał taki deszcz, że nie zdziwiłabym się jakbym pływała dzisiaj rano na łóżku jak na tratwie.
- Ta dziwna pogoda przyszła do nas z Unovy. - wyznała siostra Joy. - Meteorolodzy oszaleli. Nie potrafią logicznie wytłumaczyć nagłych wahań atmosferycznych.
- Pewnie Arceus dostał okresu. - powiedziałam ponurym tonem. - Nie ma się na nikim wyżyć, więc postanowił uprzykrzyć życie ludziom i Pokemonom na ziemi. - wytłumaczyłam ciężko oddychającemu Froakiemu. Duży wzrost temperatury źle wpływał na jego organizm. Bardzo się o niego martwiłam. Miałam nadzieję, że pogoda szybko się poprawi, a mojemu podopiecznemu nie będzie groził udar słoneczny.
Całkowicie inne zdanie posiadała moja Fennekin. Z obojętnym wzrokiem obserwowała pomieszczenie przepełnione spoconymi trenerami. Posyłała czasami złośliwy uśmieszek w stronę jednego z dzieciaków będącego w poważnym stadium rozpuszczenia. Lisek regulował swoją temperaturę ciała, więc nie groziły jej upały. Najlepsze dla niej byłoby wyruszenie w podróż.
Fennekin zaakceptowała fakt, że posiada nowego trenera. Nie okazywała, jednak żadnych emocji związanych z dołączeniem do mojej drużyny. Traktowała mnie w chłodny i nieufny sposób omijając przez cały czas moje towarzystwo. Ninję obdarzała pogardliwymi spojrzeniami mającym sobie za złe przegranie z nim. Nie mogąc wytrzymać wkurzających humorków nowej przyjaciółki schowałam ją do Pokeballa.
Siedząc w wygodnej czerwonej kanapie i obserwując nowych trenerów przychodzących do Centrum Pokemon z widoczną ulgą przypomniałam sobie słowa siostry Joy. Ta nieznośna pogoda przyszła z Unovy. Skojarzyłam sobie pewną dziewczynę zamieszkującą ten region. Z nagłym ożywieniem pobiegłam do telefonu z małym ekranem w celu skontaktowania się ze znajomą.
Po kilku sygnałach zobaczyłam dobrze znaną mi postać. Mimowolnie na mojej buzi zawitał uśmiech.
Mei Flinston to trzynastolatka pochodząca z Nuvemy w regionie Unova. Poznałyśmy się rok temu na letnim obozie prowadzonym przez mojego wujka w Kalos. Dziewczyna zgubiła się w rodzinnym mieście. Kiedy błądziła wśród uliczek powoli myśląc o żebraczym stylu życia zobaczyła mnie wychodzącą ze sklepu. Powiedziała, że jestem tą szaloną bratanicą Sycamore, która spowodowała wybuch jego laboratorium. Od tamtego momentu opowiadał tą historię każdej grupie ostrzegając ich przed niebezpieczeństwem. Wybuchnęłyśmy szczerym śmiechem. I tak zaczęła się nasza przyjaźń.
Nasze wspólne przygody polegały na maltretowaniu Heleny - bardzo wkurzającej kuzynki Mei. Szczułyśmy ją Garchompem, zamykałyśmy w zwykłym toi toiu i rzucałyśmy nim na każde strony, wkładałyśmy jej do pościeli robaki i podrzucałyśmy jej bieliznę do pokoju chłopaków. Ach te wspomnienia!
- Witaj. - pomachałam jej przez telewizorek.
- Hej. - ucieszyła się. Zobaczyłam jej dwa Pokemony: Oshawotta, którego dostała jako startera od profesor Juniper oraz Sandile. - Dlaczego dzwonisz po raz drugi?
- U mnie jest gorąco jak w piekarniku. - wyznałam. - Podobno takie wahania pogody występują w Unovie. Dały też w kość w Kalos.
- Spokojnie. - powiedziała. - Za kilka godzin powinna pojawić się ulewa w twoim regionie.
- Całe szczęście. - odetchnęłam z ulgą. - Widzimy się później. Pochwalę ci się moją pierwszą odznaką.
- Ja też.
- Pa.
- Cześć.
Znajoma postać zniknęła z telewizora pozostawiając na moich ustach dużego banana spowodowanego dobrą wiadomością.
- Ninja. - zawołałam go. Leżał na kanapie popadając w całkowitą fazę rozpuszczenia się. - Ruszamy w drogę.
Spowodowało to nagłe ożywienie Froakiego. Zaczął wymachiwać łapkami na wszystkie strony głośno gestykulując o nieodpowiednich warunkach pogodowych.
- Zaraz będzie deszcz. - oznajmiłam. - Jak dojdziemy do Centrum Pokemon w Santalune zaoszczędzimy znacząco czas. Szybciej zdobędziemy pierwszą odznakę.
Wodny starter zaczął strzelać fochy. Odwrócił się do mnie plecami krzyżując łapki na piersi.
- Stary. - zwróciłam się do niego. - Nie musisz siedzieć mi na ramieniu w czasie podróży. Możesz wejść do Pokeballa. - pokazałam czerwono-białą kulę. Pokemon zeskoczył z kanapy i skierował się w stronę drzwi. Widocznie nie lubi przebywać w swoim domku. - To rozumiem. - pochwaliłam go. - W niecałą godzinę powinnyśmy się znaleźć w Santalune.
Wybiegłam z Centrum Pokemon żegnając się w pośpiechu z siostrą Joy i innym trenerami. Żabka widząc mój entuzjazm od razu rozruszała się. Wskoczyła mi na ramię z o wiele lepszym humorem.
Przekraczając las prowadzący do Santalune poczułam przyjemne ciepło na skórze. Wiele małych stworków przyglądało się mi z bezpiecznej odległości. Ptaki pięknie śpiewały o pięknym świecie i niezmierzonych przestworzach. Odetchnęłam.
Moja błoga cisza nie trwała, jednak długo. Przed sobą zobaczyłam dobrze znaną mi postać. Brązowe włosy opadały mu na czoło miotane przez lekki wiaterek. Na twarzy pojawi się złośliwy uśmieszek, a w oczach zagościły iskierki zemsty. Chłopak miał na sobie biały podkoszulek, bluzkę w czarno-białą kratkę, szare jeansy oraz czarne trampki.
- Sycamore. - powiedział spokojnym głosem. - Czas wyrównać rachunki. - na ostatnie wypowiedziane słowa przeszły mi ciarki po plecach. Nie chciałam mu dać satysfakcji związanej z nagłym strachem, więc przyjęłam wyzwanie.
- Dwa na dwa. - ustaliłam zasady.
- Z przyjemnością. - uśmiechnął się chytrze. - Treecko! Wybieram cię!
Przede mną pojawił się zielony dwunożny gekon z dużym ciemnozielonym ogonem. Od razu zeskanowałam go swoim Pokedexem.


Treecko - Pokemon gekon. Stworek bardzo przywiązany do swojego terytorium gotowy zaatakować każdego kto na niego wejdzie. Za pomocą ogona wyczuwa wilgoć. Z powodu swojego opanowanego charakteru oraz łagodnej natury został wybrany na trawiastego startera w regionie Hoenn. 

- Fennekin. - wyrzuciłam wysoko czerwono-białą kulę liska. 
Miałam przewagę typu nad przeciwnikiem. Nie dawało mi to, jednak żadnej pewności siebie. Czułam się jakbym chodziła po gładkim gruncie mogącym w każdej chwili pęknąć. Ognistego startera miałam od zaledwie kilku godzin. Fennekin nie okazywała żadnej energii pozytywnego nastawienia oraz chęci współpracy. Widząc swojego przeciwnika obdarzyła mnie wyraźnym wzrokiem mówiącym o swojej wyższości na trawiastym gekonem.
- Plaskanie!
- Drapanie!
Treecko przybiegł najszybciej jak potrafił do przeciwnika. Zaczął ją okładać przednimi łapkami. Ta bez słowa sprzeciwu przyjęła atak nie wykonując mojego polecenia. W końcu została tak mocno spoliczkowana, że potoczyła się krótki odcinek.
- Szybki Atak!
- Ukryta Siła!
Gekon rozpędził się do niemożliwej prędkości pozostawiając po sobie białą poświatę. Fennekin podniosła się z ziemi z jeszcze większą determinacją. Ponownie zignorowała moje polecenie. Szybki Atak sprawił, że potoczyła się pod moje nogi z hardą miną.
- Fennekin. - powiedziałam do niej łagodnie. - Posłuchaj mnie uważnie. Jesteśmy rodziną. Wiem, że z Fraokiem to istna patologia...
- Fro.. kie! - oburzył się.
- Ale. - zignorowałam go. - Nasze relacje polegają na miłości i zaufaniu. Wiem, że miałaś prawdopodobnie ciężką i bolesną przeszłość. Ja chcę twojego dobra i szczęścia, aby zapewnić ci lepszą teraźniejszość i przyszłość. Nie musisz mnie od razu lubić. Wystarczy, że mi zaufasz.
- Jaka piękna przemowa. - udawał wzruszenie Joe. -  Aż łezka mi się zakręciła w oku. - otarł ironicznie swoje prawe oko. - Treecko! Kończmy to. Nasienny Pocisk!
- Miotacz Płomieni.
Małe nasionka z zawrotną szybkością leciały w stronę Fennekin. Mój Pokemon stał spokojnie czekając na atak. W głębi serca wierzyłam, że wzięła sobie moje uwagi głęboko do duszy. Wtedy lisek wyskoczył wysoko w powietrze omijając lecące nasionka. Jej wyczyn zapisał na twarzy przeciwnika wyraźne zdziwienie. Było ono jeszcze większe wraz z ogromną falą ognia pochłaniającego Treecko. Gekon wydał z siebie bolesny jęk. Po chwili stania na drżących łapkach upadł na ziemię.
- Co?! - zdziwił się widząc swojego podopiecznego niezdolnego do walki. - Jak mogłeś być taki słaby? Głupia, nędzna jaszczurka. Później z Tobą poważnie porozmawiam na ten temat. - schował Treecko do Pokeballa.
- Twój Pokemon świetnie się spisał. - oznajmiłam. - To z Ciebie jest nieudolny trener!
Dziecinne zachowanie pana Dupka całkowicie wyprowadziło mnie z równowagi. Jak on mógł w ten sposób traktować swojego przyjaciela?! Treecko ma duży potencjał i daję sobie nogę uciąć, że gdyby obdarzyć go miłością zdziałałby wielkie rzeczy. Niestety znajduje się w złych rękach.
- Teraz zaprezentuję ci gwiazdę mojej drużyny. - powiedział z wyraźną dumą. - Helioptile!


Helioptile - Pokemon jaszczurka. Jest bardzo żywiołowym stworkiem przebywającym głównie w większych miastach lub elektrowniach. Za pomocą swoich uszu wytwarza elektryczne iskierki. Ewoluuję w Helioliska przez Słoneczny Kamień.

- Elektrowstrząs!
- Unikaj.
Mały, żółty stworek uśmiechnął się chytrze pewny swojego zwycięstwa. Podniósł uszy wyglądające jak antenki, z których wypadały pojedyńcze iskierki. Fennekin zawarczała groźnie w stronę przeciwnika. Po chwili Helioptile zaczął wypuszczać serię elektrycznych ciosów. Lisek zręcznie omijał uniki. Z każdym momencie stawała się coraz bardziej zmęczona. W końcu nie zdążyła przed niespodziewanym atakiem. Poraziła ją porządna dawka elektryczności. Fennekin padła na ziemię z wycieńczenia. Schowałam ją do Pokeballa.
- Świetnie się spisałaś. - wyszeptałam. - Ninja. Teraz twoja kolej.
Wodnemu starterowi nie trzeba dwa razy powtarzać o gotowości do walki. Sądząc po jego zdeterminowanej minie wywnioskowała, że będzie to zażarty pojedynek.
- Naładowanie.
Wokół Helioptile pojawiły się wielkie iskierki, które niczym tańczące ognie wnikały w ciało stworka. Joe prawdopodobnie chce ponownie użyć Elektrowstrząsu, ale ze zwiększoną siłą.
- Ninja. Bądź ostrożny. - ostrzegłam go. - Podwójny Zespół.
Byłam gotowa na następny ruch ze strony wroga, kiedy wpadła mi do głowy pewien pomysł.
- Pamiętasz nasz trening z jabłkami? - spytałam.
Żaba potwierdziła to skinięciem głowy i od razu załapała o co chodzi.
- Elektrowstrząs!
Oślepiająca fala elektryczności za jednym zamachem zniszczyła wszystkie klony Ninjy.
- Co? - zdziwił się. - Gdzie jest ta cholerna żaba?
- Puls Wodny.
Froakie niczym prawdziwy ninja wyskoczył z konarów drzew nad zdezorientowanymi przeciwnikami posyłając im dużą, niebieską kulę. Całkowicie nieświadomy ciosu Helioptile poturlał się kilka metrów. Szybko odzyskał równowagę gotowy do kolejnego ciosu.
- Szybki Atak!
Helioptile niczym najszybszy odrzutowiec uderzył z całej siły Froakiego posyłając go na drzewo. Byłam pod dużym wrażeniem szybkości stworka, który zareagował w kosmicznej prędkości na polecenie opiekuna.
- Ninja. - zmartwiłam się. - Wszystko w porządku?
- Plaskanie.
- Spowolnij go Frąbelkami.
Helioptile w mgnieniu oka pojawił się przy Froakiem gotowy do jego spoliczkowania. Wtedy Ninja wyciągnął kleistą pianę służącą mu za kołnierzyk prosto w przeciwnika. Pokemon miał zaklejone łapki.
- Puls Wodny!
- Elektrowstrząs!
Froakie wytworzył niebieską kulę wkładając ją dosłownie w łapki wroga. Zdezorientowany przeciwnik wypuścił ładunek elektryczny. Zasłoniłam oczy przed oślepiającym blaskiem. Usłyszałam wielki wybuch spowodowany połączeniem ataków. Przesunęłam się kilka metrów dalej miotana przez silny powiew wiatru.
Po krótkim momencie było już po wszystkim. 
- Remis? - zdziwił się.
Schował swojego podopiecznego do czerwono-białej kuli z miną wkurzonego, nadętego dzieciaka i poszedł w przeciwną stronę.
- Ninja. - wyszeptałam do obolałego przyjaciela leżącego na ziemi. Wzięłam go na ręce. - Spokojnie. Za nie długo będziesz odpoczywał u siostry Joy.

- Wujku. - jęczałam. - Nie ma liderki sali w Santalune. Będę musiała na nią czekać prawie tydzień.
- Skarbie. - uwielbiałam jak się do mnie tak zwracał. - Viola z zamiłowania jest fotografką. Trudno ją odciągnąć od tego zajęcia, kiedy rozkręci się na zdobycie idealnego kadru. Podejrzewam, gdzie mogła się wybrać. 
- Gdzie? - ożywiłam się.
- W mieście Olivine w regionie Johto organizowany jest turniej. Będą tam wszyscy początkujący trenerzy z różnych zakątków świata, aby pokazać swoją siłę. Myślę, że dobrze ci zrobi chwila wśród rówieśników będących zapalonymi trenerami jak ty. Spotkasz tam starych przyjaciół, zapoznasz się z nową kulturą, przyrodą oraz Pokemonami i zażyjesz solidną dawkę dobrej rywalizacji.
- Brzmi świetnie. - ucieszyłam się. - Tylko co to ma wspólnego z Violą?
- Laura. - powiedział spokojnie. - To będzie dla Ciebie dobry trening. Viola pracuję tam jako fotograf dla gazetki w Johto.
- Teraz rozumiem. - zarumieniłam się. Chciałabym bardzo poznać nowy region oraz spotkać starych przyjaciół: Mei, Dianę, Riley oraz jej paczkę. Niestety nie stać mnie na drogi bilet. - Chyba sobie odpuszczę. - wyznałam. Próbowałam jak najlepiej ukryć smutek zakamuflowany pod sztucznym uśmiechem. Wujek znał mnie na tyle dobrze, że rozpoznał natychmiast co mnie trapi.
- Zapłacę za bilety w obie strony. - oznajmił.
- Ale...
- Nie. - przerwał mi. - Jedziesz na ten turniej, aby wszystkich przygwoździć do ziemi swoimi umiejętnościami.
- Dobrze. - uśmiechnęłam się. - Mam jeszcze tylko jeden problem.
- Jaki? - zaciekawił się.
- Posiadam tylko dwa Pokemony. - wytłumaczyła. - Trenerzy będą mieli więcej podopiecznych.
- Spokojnie. - zapewnił. - Wyślę ci trzy dodatkowe Pokemony z mojego laboratorium. Garchomp musi trochę rozruszać kości. Bardzo się zasiedziała. Marill oraz Fletchling również z przyjemnością wystartują w zawodach.
- Dziękuję. - wyszeptałam. 
- Wystartujesz jutro o godzinie ósmej z lotniska w Lumoise. - oznajmił. - Przyjadę po Ciebie dziś wieczorem.
- Nie mogę się doczekać.
- Wiem. - uśmiechnął się. - Twoja przyjaciółka Mei też tam będzie. Ostatnio pomogła mi złapać tego potwora Zoe, więc wręczyłem jej Fletchindera. A jak już mówimy o Pokemonach to jak tam u twojej Fennekin?
- Wspaniale. - powiedziałam. - Jest niezwykle silna. Postanowiłam nazwać ją Megan. Pasuję mi to imię do jej dalszych ewolucji.
- Dobrze. - posłał mi oczko. - Widzimy się za kilka godzin.
- Nie mogę się doczekać. - oznajmiłam. - Regionie Johto! Nadchodzę!




Hej ;)
Jak się wam podoba rozdział? Kolejny dodam w następnym tygodniu przed wakacjami :P
To turnieju chciałabym jeszcze dodać Marilla oraz Fletchlinga do drużyny Laury :)
Imię Megan najbardziej mi odpowiadało :)














czwartek, 25 sierpnia 2016

Rozdział drugi - Spotkanie z panem Dupkiem

Diana strzeż się :)

Ninja

- Jeszcze tysiąc pompek. - oznajmiłem znużonym głosem. - I możemy pomyśleć o śniadaniu.
Zerwałem moją trenerkę wczesnym rankiem, aby zapewnić jej odpowiednią dawkę ćwiczeń. Zaczynając podróż postanowiła zmienić swoje dotychczasowe, luksusowe życie na prawdziwy surwiwal. Musiała się liczyć z konsekwencjami jakimi były wczesne pobudki czy solidna porcja ruchu. Laura należy do upartych osób, więc użyłem ostrych dział, aby zedrzeć ją z łóżka. Mianowicie rzuciłem w nią Bąbelkami zapewniając dodatkowo poranny prysznic. Później przeszliśmy do intensywnych ćwiczeń. Moja trenerka ma dość kiepską kondycję spowodowaną prawdopodobnie lekką nadwagą. Podczas wykonywania prostych zadań szybko się męczyła oraz dyszała jakby chciała wypluć płuca. Wykonywała właśnie pompki z wielką determinacją. Aby zapewnić jej motywację położyłem się na plecach trenerki. Dziewczyna nie była zbytnio zachwycona moim pomysłem, ale w przyszłości będzie mi za to dziękować. Po śniadaniu ona może mnie pomęczyć.
- Dwanaście. - powiedziałem znudzony. Nagle poczułem drżenie rąk trenerki. Nastolatka padła na ziemię z wycieńczenia.
Chciałem ją zmusić do większego wysiłku, ale widząc ogromne zmęczenie na twarzy Laury dałem jej spokój. Muszę zaplanować serię ćwiczeń odpowiednich do możliwości dziewczyny. Z czasem będę dodawał coraz bardziej wymagające zadania. Nastolatka widocznie odetchnęła, kiedy pokazałem łapką Centrum Pokemon.
- Ninja. - wysapała. - Niezły trening mi zapewniłeś. Po solidnym śniadaniu czeka cię podobna seria ćwiczeń. Musimy nabrać wprawy oraz opracować taktykę przed walką o odznakę w sali w Santalune.
- Pewnie. - ucieszyłem się. - Z przyjemnością skopię tyłki rywalom.
- Przydałoby się też porozglądać za kolejnym towarzyszem. - oznajmiła. Wskoczyłem jej na ramię, kiedy wstała z ziemi i strzepała z siebie trawę. Popatrzyłem na nią wzrokiem prawdziwego ninja. Nie potrzebowaliśmy w zespole żadnego dodatkowego Pokemona. Z łatwością pokonam wszystkich przeciwników, z którymi przyjdzie mi się zmierzyć bez pomocy głupiutkiego, złapanego sierściucha. Całkowicie wystarczę w drużynie Laury. Stanowimy niezły duet od kiedy młoda poświęciła się, żeby mnie uratować. Ten moment zapamiętam do końca życia. Obiecałem sobie wtedy, że będę ją bronił do ostatniej kropli krwi.
Centrum Pokemon było spokojnym miejscem. Za blatem siedziała uśmiechnięta pielęgniarka z różowymi włosami. Obok niej kręcił się dziwny Pokemon będący jej pomocnikiem. Kobieta witała uprzejmie wszystkich trenerów, którzy wynajęli w u niej pokoje i zapraszała do małej stołówki na śniadanie.
Laura wzięła dwie kanapki z dziwnym, białym serkiem i zielonym zielskiem oraz zielony płyn w szklance. Dla mnie niosła świeżą karmę w misce. Ze znudzeniem obserwowałem innych trenerów szukając odpowiedniego przeciwnika. Wszyscy wyglądali na frajerów.
- Smacznego. - powiedziała z uśmiechem na twarzy stawiając przede mną śniadanie. - Musisz dużo zjeść, aby mieć siłę na trening.
Kiwnąłem głową na znak zgody. Zacząłem zjadać przepyszną karmę, kiedy moją uwagę przykuł pewien chłopak zerkający na Laurę. W końcu odważył się i ruszył w stronę naszego stolika z posiłkiem.
- Można? - zapytał uśmiechając się do nastolatki.
- Tak. - odparła nie przejmując się zbytnio obecnością chłopaka. Odetchnąłem z ulgą i wróciłem do przerwanej czynności, czyli jedzenia posiłku.
- Gdzie moje maniery. - chciał zwrócić uwagę mojej trenerki. - Jestem Joe Morgan. Pochodzę z miasta Santalune.
Ostatnim szczegółem zainteresował dziewczynę.
- Laura Sycamore z miasta Lumoise. - przedstawiła się.
- Jesteś spokrewniona ze słynnym profesorem od Mega Ewolucji. - zdziwił się. - Bardzo miło cię poznać.
Chwycił rękę nastolatki i bez żadnego uprzedzenia obślinił jej całą dłoń. Co za ohydny typek.
- Ciebie również miło poznać. - powiedziała troszeczkę zmieszana całą sytuacją. - Moim celem jest sala w Santalune. Trudno tam zdobyć odznakę?
- Tą salę zostawiłem sobie na koniec podróży - oznajmiłem. - Będzie ona moją przepustką do wejścia do Ligi Kalos.
Prędzej wypiję ten zielony płyn niż ten frajer zdobędzie pierwszą odznakę.
- Viola jest trudnym przeciwnikiem. - wyznał. - Specjalizuję się w typie robaczym.
Sięgnąłem po szklankę z zielonym napojem. Trenerka z uwaga słuchała co mówi ten dupek. Nie wiedziałem co ona w nim widzi. Miał pryszczaty, krzywy ryj z paskudnymi dużymi zębami. Brązowe włosy były w całkowitym nieładzie jakby wpadł pod tą dziwną maszynę co skraca trawę. Oczy miał wyłupiaste w kolorze zgniłej zieleni. Nos krzywy z dziwnym garbem. Ciało jego było paczykowate z podłużnymi kończynami. Miał na sobie bluzkę z krótkim rękawem i czarne spodenki. Nadaje się świetnie na znak drogowy. Taki koleś załapie się na marne dwa na dziesięć.
Uważałem moją trenerkę za bardzo piękną dziewczynę. Miała krótkie, brązowe włosy, delikatną, jasną cerę oraz duże, zielone oczy. Twarz pokryła dziwnymi maściami sprawiającymi wrażenie jeszcze piękniejszej. Na szczęścia nie dała sobie tak dużo jak jedna blacha siedząca naprzeciwko naszego stolika. Tamta laska wyglądała jakby walnęła mocno w stół z tymi kremami upiększającymi i startowała w konkursie na clowna do cyrku. Moja trenerka nawet bez tych świństw wyglądała na najpiękniejszą dziewczynę na świecie. Nie należała do chudych i wysportowanych modelek, ale urok osobisty dużo jej dawał. Dowodem na to było spojrzenie tego zjeba na dekolt dziewczyny. Nie mogłem znieść takiego traktowania przez krzywego dupka, który powinien słuchać nastolatki. Wziąłem łyk soku i wyplułem go na chłopaka. Napój był cudowny w smaku.
- Ohyda. - zerwał się gwałtownie z krzesła. Zwrócił uwagę wszystkich siedzących w jadalni. Sok powoli spływał mu po żółtej bluzce. Laura wzięła najbliższą serwetkę i próbowała wytrzeć płyn z jego ubrania. - To wszystko przez tego cholernego Pokemona!
- On nie chciał zrobić niczego złego. - tłumaczyła nastolatka.
- Stul mordę! - wrzasnął.
Dziewczyna spojrzała na chłopaka z wyraźną dozą zdziwienia. Nie spodziewała się takich słów z ust pana Dupka. Szybko otrząsnęła się z szoku.
Wzięła szklankę z resztą soku i wylała jego zawartość na chłopaka. Następnie chwyciła przygotowane śniadanie i z wielkim uśmiechem na twarzy uderzyła go kanapkami z biały serkiem. Nie zapominając o zadaniu mu kopa w bolesny punkt. Mogę śmiało powiedzieć, że za trenerkę mam prawdziwego wojownika w pięknej skórze.
- Chodź Ninja. - zawołała mnie wychodząc z jadalni. - Nie zadajemy się z niewychowanym pospólstwem.
- Tak. - zeskoczyłem ze stołu.  Obdarzyłem go spojrzeniem wypełnionym czystą nienawiścią. Nastolatek klęczał na podłodze trzymając się za czuły punkt. Biały serek zabrudził mu całe ubranie i twarz.
- To wszystko przez ciebie cholerna żabo. - wyjąkał piskliwym głosem.
Z trudem wstał na swoich galaretowatych nogach z zamiarem uderzenia mnie tacą. Ze stoickim spokojem użyłem Podwójnego Zespołu tworząc piętnaście swoich klonów. Osoby siedzące w jadalni na chwilę zamarły czekając na rozwój wydarzeń. Moje kopie wyskoczyły na różną wysokość rzucając w niego Frąbelkami, czyli kleistą pianą służącą mi za kołnierzyk. Dzięki niej utrzymywałem czystość i mogłem spowolnić przeciwnika. Po tym zabiegu Joe wyglądał jak prawdziwy bałwan z waty cukrowej. Wszystkie klony zniknęły zaraz potem wybuchł szczery śmiech spowodowany niecodziennnym widokiem. W cały hałasie wymknąłem się z jadalni prosto na boisko znajdujące się za Centrum Pokemon.
- Jesteś Ninja. - odetchnęła z ulgą moja trenerka. - Myślałam, że spotkało cię coś złego. Gotowy do treningu?
- Tak. - zasalutowałem.
- Świetnie. - uśmiechnęła się. - W Pokedexie sprawdziłam, że potrafisz następujące ruchy: Podwójny Zespól, Bąbelki, Puls Wodny oraz Frąbelki, które nie zostały potwierdzone jako atak. Znakomicie nadają się do spowolnienia wroga.
Potwierdziłem to kiwnięciem głowy.
- Ninja.- zaczęła. - Uderz z całej siły w tamto drzewo. - pokazała na starą jabłoń przepełnioną soczystymi owocami. - Zobaczymy jak dużo jabłek uda ci się strącić.
Oceniłem dokładnie jabłoń. Po czym wyskoczyłem w powietrze wytwarzając w łapkach średnią, niebieską kulę. Rzuciłem nią niczym prawdziwy szczypiornista prosto w wyznaczony cel. Stos jabłek zaczął spadać z nieba niczym prawdziwy owocowy deszcz. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie jeden ważny szczegół. W momencie przemieszczania się jabłek na ziemię zostały one pochłonięte przez falę ognia.
Wymieniłem z trenerką zdziwione spojrzenie. Oboje byliśmy zaskoczeni dziwnym zjawiskiem i jednocześnie zmotywowani do sprawdzenia źródła przypalonych jabłek.

Laura

- Ninja. - wyszeptałam. - Trzymaj się za mną. Nie chcę, żeby stało ci się coś złego. - wyznałam. Podopieczny obdarzył mnie swoim przerażającym wzrokiem ninjy. Bez najmniejszego ostrzeżenia wskoczył w krzaki ignorując wcześniejsze słowa dotyczące bezpieczeństwa. Mogłam się tego spodziewać.
Przez moment nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego. Z zamarłym sercem czekałam na rozwój wydarzeń. W końcu usłyszałam wyraźne warczenie oraz głośne dyskusje Froakiego. Po tonie zorientowałam się, że podopieczny próbował nieco załagodzić ognisty temperament Pokemona.
Ciekawość wzięła górę. Najciszej jak potrafiłam zakradłam się do krzaków i lekko uchyliłam gałązki, aby móc zobaczyć tajemniczego stworka. moim oczom ukazał się mały, żółty lisek z puszystym ogonkiem i dużymi uszami. Miał zaniedbaną sierść pełną błota i liści. Jego piękne oczy wpatrywały się w Ninję z wyraźną iskierką checia stoczenia porządnej walki. Z przyjemnością spełnię prośbę liska będąc dobra formą treningu dla mojego podopiecznego i  możliwością powiększenia drużyny. Zanim przystąpiłam do bitwy zeskanowałam Pokemona moim Pokedexem.


Fennekin - Pokemon lis. Jego uszy odpowiednio regulują temperaturę ciała. Ze względu na łagodny charakter i wierność trenerowi został wybrany na ognistego startera w Kalos. Lubi chrupać gałązki.


- Stary. - zwróciłam się do swojego towarzysza. - Masz ochotę na stocznie pierwszej walki z przeciwnikiem?
Pokemon zacisnął prawą łapkę w piąstkę i z zdeterminowaniem popatrzył mi w oczy.
- Froakie!
- Bąbelki.
Ninja wyskoczył najwyżej jak potrafił. Wziął głęboki wdech i zaczął celować w wroga wodnymi bąbelkami. Fennekin sprawnie uskoczył przed atakiem. W jego oczach dostrzegłam niezwykłą wolę walki co sprawiło, że jeszcze mocniej pragnęłam posiadać takiego stworka w mojej drużynie. Lisek z cierpliwością unikał nawałnicę bąbelków czekając na odpowiedni moment. Przejrzałam jego taktykę, kiedy wypuścił porządny Miotacz Płomieni w zdezorientowanego Froakiego.
- Puls Wodny! - wydałam polecenie w ostatniej chwili. Skarciłam się w myślach za brak skupienia podczas bitwy.
Na szczęście atak się zneutralizował powodując mały wybuch oraz lekki powiew wiatru.
- Podwójny Zespół! - oznajmiłam. - Otocz go!
Kilkanaście kopii żabki posłało przeciwnikowi złośliwy uśmieszek świadczący nad jego przewagą. Lisek nie przejął się zbytnio ruchem wroga. Mało tego. Wyglądał jakby był przygotowany na to posunięcie ze strony Laury i Fraokiego. Fennekin zionął potężnym Miotaczem Płomieni usuwając wszystkie zdezorientowane klony Ninjy. Jego moc była tak ogromna, że poparzyła wodnego strtera, a ja poczułam nieprzyjemne ciepło na skórze.
- Ninja. - zmartwiłam się. - Wszystko w porządku?
- Fro..kie. - powiedział zdeterminownym głosem. Był przepełniony wolą walki do ostarniego tchnienia. Znaczne oparzenie na plechach sprawiało ogromny ból Pokemonowi. Wiedziałam, że mój podopieczny starał się ukryć grymas cerpienia za hardą postawą ciała, aby mnie nie zawieść.
- Pokażemy mu. - zmotywowałam go. - Frąbelki. Obklej nimi liska.
Żaba wyskoczyła wysoko w powietrze mierząc Fennekina złowrogim wzrokiem. Żóły stworek ciężko oddychał i z trudnością utrzymywał równowagę na małych łapkach. Poprzedni atak kosztował go wiele wysiłku. Fraokie chwycił pianę ze swojego kołnierzyka i rzucił prosto w kończyny wroga przyklejając go do ziemi.
- Puls Wodny!
Zdezorientowany lis pochłonięty próbą wydostania się z kleistej piany nie zauważył niebieskiej kuli lecącej w jego kierunku. Pokemon wydał zdziwiony jęk. Nie czekając rzuciłam czerwono-białą kulą w stworka. Pokeball odbił się od Fennekina.
- Masz już właściciela. - zdziwiłam się. Szybko otrząsnęłam się z szoku widząc wycieńczone Pokemony. Schowałam kulę do plecaka, a dwa startery zabrałam do Centrum Pokemon.

- ... to prawdopodobnie Fennekin porzucony przez jednego z trenerów. - wyjaśnił mi wujek. - Kilka dni temu dostałem pustego Pokeballa. Pewnie należy do malca.
Od kilku minut rozmawiałam z profesorem Sycamore o rozegranej bitwie, sile Ninjy oraz wole walki ognistego startera.
- Pamiętasz pana Romero i jego dwie nieznośne pociechy? - zadał nagle pytanie z innej beczki.
- Haxorus nie wydawał się być nieznośny.- uśmiechnęłam się na wspomnienie dwójki dobrze mi znanych przyjaciół z Hoenn. - Żartuję. Diany i Damona nigdy nie zapomnę. Zawsze spędzałam z nimi czas podczas ferii wiosennych.
Na samo wspomnienie o dobrych znajomych zrobiło mi się cieplej na duszy. Bardzo polubiłam niezwykłe rodzeństwo.
Diana to bardzo energiczna i ambitna dziewczyna. Z nią nigdy nie nudziłam się, kiedy bawiłyśmy się w trenerów Pokemon w lesie lub laboratorium profesora Sycamore. Zawsze jak zaczynałyśmy zabawę to całe pomieszczenie wyglądało jak po ostrej bitwie wściekłych Dedenne. Jak podrosłyśmy to zaczęłyśmy chodzić do kina na masę filmów oraz rozmawiać godzinami o marzeniach i planach na przyszłość.
Damon był całkowitym przeciwieństwem siostry. Bardzo go lubiłam, ale ciągłe podrywy zaczynały porządnie działać mi na nerwy. W akcie zemsty poszczułam go Garchompem. Na szczęście zrozumiał jasno przekaz i pozostaliśmy w dobrych relacjach. Jego najlepszym wybrykiem okazało się wdanie w udawany romans z podłą zołzą Racheal, która dotąd wspomina nie zapomnianie chwile w towarzystwie swojego Amorka. Padłam jak usłyszałam jego ksywkę nadaną przez nastolatkę.
- Widzisz. - zaczął. - Diana rozpoczęła swoją podróż kilka miesięcy temu. 
- Wiem. - odpowiedziałam. - Wybrała Torchica na swojego startera. Zawsze go pragnęła wybrać.
- Ma Froakiego.
- Jak? - zdziwiłam się.
Profesor opowiedział mi całą historię przyjaźni Diany i Sama.
- Ten podły trener powinien zostać zmiażdżony przez Golema. Tak samo jak właściciel Fennekina. - powiedziała.
- Myślę, że powinnaś zostać opiekunką Fennekina. - wyznał wujek. - Wysyłam ci jego Pokeball. Lub jej. Będzie do odebrania u siostry Joy za godzinę.
- Dziękuję, wujku.
- Nie dziękuj mi. - oznajmił. - Porozmawiaj lepiej z szalonym rodzeństwem Romero. Diana na pewno się za Tobą stęskniła.
- Mam nadzieję. - uśmiechnęłam się. - Inaczej osobiście przyjadę do Hoenn spokać jej tyłek.


Hej :) 
Jak się wam podoba rozdział. Mi bardzo przypadł do gustu. Co o nim sądzisz Diana? hehehe :)
Spróbuję do końca wakacji wstawić jeszcze dwa rozdziały :) Trzymajcie za mnie kciuki :) Mam najdzieję, że wam nie zawiodę i dotrzymam obietnicy :).







czwartek, 11 sierpnia 2016

Rozdział pierwszy - Odrzutowa przyjaźń

Był początek maja, a pogoda wydawała się być w dalekiej przyszłości, gdy nad Lumoise wisiały chmury deszczowe. Chłód dawał wyraźnie znać o swojej obecności przyprawiając o niemiłe dreszcze. Byłem jednak mocno zdeterminowany, aby nie stracić w oczach szefa z trudem wyrobionego szacunku przez małą błahostkę. Jego zdanie należało dla mnie do rzeczy świętych.
Pogoda nadal nie uległa zmianie nawet, kiedy przeszliśmy spory odcinek drogi. Gwiazdy świeciły na niebie niczym małe świetliki przyklejone do granatowego materiału, a wielki srebrny księżyc rzucał światło na naszą grupę, kiedy przemieszczaliśmy się bezszelestnie pomiędzy zaułkami. Nie należało to do najprzyjemniejszych miejsc, ale dawało odpowiednią przykrywkę przed wrogiem oraz niepotrzebną parą oczu przypadkowych przechodniów. Ci drudzy zapewne nigdy nie weszliby w środku nocy do strasznego, śmierdzącego zaułka.
Po długiej drodze w końcu doszliśmy do upragnionego budynku. Większość grupy poszła wypełnić wcześniej zlecone zadanie. Zostałem tylko ja, szef oraz kilka przydupasów służących jako ekipa chroniąca.
Popatrzyłem na szefa z wyraźną dozą szacunku. W świetle księżyca wyglądał na jeszcze bardziej groźniejszego niż zwykle. Przybrał poważny wyraz twarzy oraz patrzył na mnie swoim chłodnym, bezlitosnym wzrokiem mówiącym jasno o powadze sytuacji. Wziąłem głęboki wdech, wyprostowałem się i spojrzałem w oczy szefa z ogromnym zdeterminowaniem. Dobrze wiedziałem, że mnie testuję utrzymując kontakt wzrokowy. Byłem przygotowany na tą okazję i z nie małą łatwością udawało zatrzymać mi się strach tylko wewnątrz. Z takimi umiejętnościami mógłbym zostać niezłym aktorem.
Po minucie mierzenia się obojętnymi spojrzeniami, które wydawały mi się wieczną męczarnią, szef przybrał jeszcze surowszy wyraz twarzy. Takiego strasznego widziałem go po raz ostatni, kiedy jeden z moich kumpli nie wypełnił dobrze zadania. Później słuch o nim zaginął.
- Uczniu numer siedem. - zwrócił się do mnie swoim niskim głosem. Z tym tonem mógłby podkładać lektor w dobrym horrorze. - Nadszedł twój czas.
 U nas w tajnej organizacji nie zwracano się do nas po imieniu ze względu na wyznaczoną hierarchię. Starsi uważają, że mistrzowie nie mogą nawiązywać więzi z uczniami. W ten sposób uczą się szacunku oraz surowej dyscypliny. Nie istnieje coś takiego jak okazywanie uczuć. Uczucia są dla słabeuszy.
Zostałem siódmym uczniem szefa. Pozostała szóstka to zwykłe przydupasy nie mogące osiągnąć wyznaczonego poziomu wyznaczonego przez mistrza. Teraz nadszedł mój czas na udowodnienie swoich zdolności, sprytu, gry aktorskiej oraz uroku. Tego ostatniego nie muszę okazywać, ponieważ gdziekolwiek bym nie był wszystkie dziewczyny moje.
Wróciłem szybko do rzeczywistości, kiedy szef zaczął chodzić wokół mnie. Nie mogłem się odwrócić ani nawet podrapać swędzącego nosa. Ten test już trwa.
- Dzisiaj jest twój wielki dzień. - wyszeptał mi do ucha. Ciarki przeszły mi po plecach, a serce zabiło mocniej ze strachu. Nos przeżywał prawdziwe katusze. Szef mógłby czasem umyć zęby albo zjeść kilka opakowań miętówek. - Od tej misji zależy całe twoje życie oraz mój autorytet. Pamiętasz swój plan?
- Tak . - odpowiedziałem pewnym tonem.
- Mam nadzieję. - oznajmił. - Skontaktujemy się z Tobą po pewnym czasie.
- Dobrze.
- Nie zawiedź mnie.
Po tych słowach szef oraz jego przydupasy rozpłynęli się w powietrzu zostawiając mnie samego przed dobrze mi znanym budynkiem. Spojrzałem na znajomą budowlę z pewną nutką nostalgii.
- Misję czas zacząć.

Laura

- Bardzo panią przepraszam. - mówiłam jak najęta. - Nie chciałam pani staranować. Po prostu się śpieszę. - tłumaczyłam.
Chciałam jak najszybciej ominąć gadek o niewychowanej młodzieży, baku kultury, moralnym upadku i innych rzeczy na temat nieidealnego młodego pokolenia. A cała ta afera o rozerwaną reklamówkę, która była przepełniona po brzegi soczystymi jabłkami. Zebrałam wszystkie owoce zanim minęły przysłowiowe pięć sekund zanim staruszka otworzyła usta ze słowami przekleństw.
- Ta dzisiejsza młodzież. Wiecznie się, gdzieś śpieszą.
Z tymi ostatnimi słowami mogłam się zgodzić z moherową damą. Spieszyłam się jak nigdy w życiu. Chciałam jak najszybciej odebrać swojego pierwszego Pokemona i zacząć wymarzoną podróż.
Westchnęłam z wyraźną ulgą, kiedy zobaczyłam znajomy budynek - laboratorium badawcze wujka Sycamore. Mój ulubiony profesor należący do mojej rodzinki był szalonym mężczyzną. Ma świra na punkcie badań na temat Mega Ewolucji oraz relacji pomiędzy trenerem a Pokemonem. Swoim entuzjazmem i miłością do tych stworków zaraził jedyną najukochańszą, najcudowniejszą i najpiękniejszą bratanicę. W ten oto sposób dwójka dziwaków - ja i wujek - spędzaliśmy godzinami w laboratorium omawiając najróżniejsze tematy o uroczych stworkach. Od razu widać, że płynie we mnie ta sama krew.
- Cześć wujku. - przywitałam się. Zamknęłam oczy i rozłożyłam ręce czekając na porządnego misia ze strony profesora. Nie widziałam się z min prawie tydzień i liczyłam skrycie na trochę czułości ze strony bliskiej osoby. Niestety przez dłuższy czas nie doznałam żadnej reakcji.
- Wujku? - szukałam go.
Dopiero przechodząc obok miejsca nazywanego przez mnie szklarnią, ponieważ z wyglądu przypominała olbrzymi domek na roślinki z małym szczegółem, że zamiast drzewek i kwiatków były małe Pokemony zauważyłam podejrzane osoby.
Dwójka nastolatków bezkarnie zamykała biedne, małe stworki mieszkające w szklarni do ciasnych klatek. Gotowała się we mnie złość widząc tych złodziei. Z miną Jigglypuffa weszłam do zielonego raju dla Pokemonów. Wtedy bliżej poznałam sprawców tego zamieszania.
Czerwonowłosa dziewczyna o cerze bladszej niż opalona pupa niemowlaka z wielkim uśmiechem na twarzy pakowała niewinnego Weedla do klatki. Jej czerwonokrwista szminka idealnie komponowała się z żółtymi zębami konia. Miała jasnoniebieskie oczy. Ubrana była w czarny kombinezon z czerwoną literą "R" na klatce piersiowej.
Jej kolega po fachu wydawał się znudzony całą sytuacją. Jego ciemnozielone włosy były w całkowitym nieładzie. Wzrok miał skupiony na niewidocznym celu. Jakbym widziała jeden z filmików z Skitty bojących się ogórków. Ten widząc olśniewającą dziewczynę mając na sobie normalny strój widocznie się pobudził.
- Stójcie! - krzyknęłam. W duszy biłam sobie brawo za dobranie idealnego słowa groźby. Przecież on stali.
- W takim razie lecimy. - oznajmił nastolatek. 
Mały odrzutowiec pojawił się nad laboratorium profesora Sycamore powodując nagły atak paniki Pokemonów. Nastolatka zdenerwowana nieznośnym hałasem małych stworzeń kopnęła mocno jedną z klatek. Ta potoczyła się parę metrów rozluźniając zawiasy. Wydostała się z niej niebieska żabka z zabójczym nastawieniem do wroga.
- Brawo, Agnes. - powiedział sarkastycznie chłopak. - Nasz największy wysiłek na złapanie tego gada poszedł na marne.
- Jedna żaba mniej. -  machnęła lekceważąco ręką. - Nikt nie zwróci uwagi. Wszyscy będą zachwyceni resztą łupu.
- Nie pozwolę wam. - oznajmiłam z groźną postawą. - Wyjdziecie z stąd bez żadnego Pokemona.
- Zobaczymy ślicznotko. - uśmiechnął się szyderczo nastolatek. Wyciągnął z kieszeni kombinezonu małe kluczyki. Przycisną czerwony guzik.
Odrzutowiec wybił szklany sufit. Kawałki szkła zaczęły spadać do środka niczym intensywny deszcz. Musiałam schować się w korytarzu przed niebezpiecznymi odłamkami. Miałam nadzieję, że wodnemu starterowi nic się nie stało. 
Statek lądując bezpiecznie na trawie wydawał ogromny hałas i stwarzał wściekły podmuch wiatru. Przebywanie obok tej maszyny wydawało się dużym wyzwaniem. Na dwójce złodziejów nie robiło to najmniejszego wrażenia. Tył odrzutowca otworzył się ukazując podest do pokonania. Dla nastolatka nie stanowiło to problemu. Nacisnął kolejny przycisk na swoich magicznych kluczykach, a klatki z Pokemonami zaczęły lewitować nad ziemią. Można było je pchać niczym wózku w większych spożywczakach.
Wpadłam na genialny pomysł. Potrzebowałam tylko odpowiedniego momentu, w którym wykazałabym się swoim niezwykłym sprytem ninja, szybkością oraz gracją. Ta chwila nadeszła wraz ze startem maszyny. Niczym zawodowy biegacz pomknęłam do odrzutowca w ostatnim momencie łapiąc się automatycznych drzwi zamykających pokład. Zjechałam po nich jak na zjeżdżalni. 
Wszystkie Pokemony były uwięzione w klatkach przypiętych specjalnymi pasami bezpieczeństwa. Stworki za wszelką cenę próbowały się wydostać z ciasnych więzień przez drapanie krat, smutne spojrzenia czy wydawane jęki cierpienia łapiące za serce. Zmierzałam wydostać biedne Pokemony, ale najpierw chciałam zapewnić im bezpieczne lądowanie przez zdobycie steru.
Maszyna próbowała wylecieć ze szklarni przez wytworzoną dziurę nie uszkadzając skrzydeł. Ta czynność wymagała niezłych umiejętności oraz dużej cierpliwości, czyli coś czego nie posiadali złodzieje. To była moja życiowa szansa.
Wyrwałam z podłogi płytę, gdzie znajdowały się kable zapewniające sterowanie statkiem. Chciałam przeciąć, któreś z nich. Widziałam tysiące razy takie sytuacje w filmach, ale nigdy nie przypuszczałabym, że to należy do stresujących zadań. Miałam przed sobą kilka kolorowych kabelków. Przecięcie odpowiedniego zapewniało wyłączenie zasilania.
- Cholera. - przeklęła dziewczyna. -Wredna... paskudna... żaba!
Jej głos słyszałam coraz wyraźniej. Ciężkie kroki odbijały się echem po statku powodując nagły zgiełk wśród Pokemonów. Nagle metalowe drzwi wypadły z zawiasów razem ze złodziejką. Swoim wielkim wejściem otworzyła podest dając szansę ucieczki mieszkańcom laboratorium. Nastolatka była poobijana jakby stoczyła walkę z prawdziwym potworem. Spojrzałam na miejsce, gdzie wcześniej znajdowały się drzwi. Ujrzałam w nich wodnego startera, który prezentował swoją siłę. Brakowało mu tylko rajstop, majtek, peleryny oraz tłumu wielbiących go przedstawicielek płci żeńskiej. Byłby niczym prawdziwy bohater.
Zaczęłam otwierać klatki wypuszczając wszystkie stworki. Niebieski superbohater obserwował bacznie każdy mój ruch. Kiedy ostatni Pokemon zaznał smak wolności wydarzyło się coś okropnego. Odrzutowiec gwałtownie wystartował uniemożliwiając mi wyskoczenie z  bezpiecznej wysokości. Zaczął wznosić się coraz wyżej powodując straszne turbulencje. Z powodu otwartego włazu czułam na skórze całą prędkość. Chwyciłam się mocno jednego z pasów bezpieczeństwa. Dokładnie widziałam laboratorium wujka, które z każdą sekundą stawało się tylko małym punkcikiem na wielkiej przestrzeni.
Zobaczyłam małą żabkę dzielnie trzymającą się krawędzi w podłodze po wyciągniętym przeze mnie panelu. Lada chwila straci podporę i spadnie na ziemię z niebywałą prędkością. Poczułam, że tracę grunt pod nogami. Odrzutowiec przybrał pionowy kierunek lotu. Z całtch sił trzymałam się pasa, aż knykcie zbielały mi z wysiłku. Nogi bezwładnie zwisały nad całą ziemią. Żaba była na tyle zręczna, aby doskoczyć na brzeg klatki. Patrzył na mnie opanowanym wzrokiem jakby chciał dodać otuchy.
Usłyszałam podejrzany hałas z góry. Z kabiny pilota wydobywała się ciemna chmura dymu. Elektryczność zaczęła się buntować. Małe płomyki powoli pochłaniały maszynę. 
Nastolatek w czarnym kombinezonie oraz specjalnej masce gazowej zamierzał skoczyć w otchłań bez żadnego spadochronu. W prawej ręce trzymał Pokeball z stworkiem mającym uratować go przed zgubą. Wtedy zauważył mnie. Wziął rozbieg, wyskoczył przez otwór, w którym wcześniej były drzwi wyważone przez jego wspólniczkę, odbił się od jednej z klatek i zderzył się ze mną. Pod wpływem nacisku straciłam czucie w rękach. Prawie spadłam, ale chłopak w ostatniej chwili chwycił moją dłoń. Przytuliłam go najmocniej jak potrafiłam, aby znowu nie przeżyć krótkiego zawału. Przypomniałam sobie o wodnym starterze kryjącym się w jednej z klatek. Nastolatek widocznie też go zauważył.
- Musisz go złapać. - wykrzyczał. - On ci ufa. Nie bój się. Cały czas mocno cię trzymam.
Słowa wypowiedziane przez chłopaka dodały mi porządnego zastrzyka odwagi. Wystawiłam lewą rękę najdalej jak potrafiłam i posłałam żabce spojrzenie przepełnione nadzieją. Pokemon nie wahał się nawet chwili. Wyskoczył wysoko i wystawił łapki w celu złapania mnie za wolną rękę. Brakowało tylko kilku centymetrów, aby żabka znalazła się w moich ramionach. Do końca życia nie zapomnę tego wzroku przepełnionego zaufaniem. To nie mogło się tak skończyć!
To co za chwilę miałam zrobić to prawdziwe samobójstwo. Wiedziałam, że zrobię słuszną rzecz. Chciałam tylko na pożegnanie podziękować miłemu chłopakowi, który okazał się bohaterem.
Popatrzyłam mu głęboko w oczy. Jeszcze nie otrząsł się z faktu, że Pokemon wyleciał z odrzutowca. Ściągnęłam mu maskę i obdarowałam krótkim pocałunkiem. Chłopak odwzajemnił gest rozluźniając lekko ramiona. To był mój moment. Wydostałam się z jego objęć.
Uratowałam Pokemony mojego wujka, pożegnałam się z najbliższymi, przeżyłam swój pierwszy pocałunek z chłopakiem, którego imię pozostanie tajemnicą... mogę spokojnie odejść z tego świata.... żartuję! Muszę jeszcze uratować małą żabę, która okazała się być bohaterem bez umiejętności latania. Jak już chciałabym stracić życie to ze swoim pierwszym Pokemonem.
Niezwykła prędkość dawała niesamowite uczucie - ogromną radość oraz możliwość przenoszenia gór. Złapałam wodnego startera w locie. Przytuliłam go mocno do siebie. Z każdą sekundą przybierałam coraz większą prędkość. W pewnym momenie myślałam, że mózg płata mi figle. Widziałam pomarańczową kulę lecącą w moim kierunku. Zakryłam twarz w celu uniknięcia nieznośnej jasności. Poczułam przyjemne ciepło znajomego ciała.
- Garchomp. - ucieszyłam się widząc wielkiego smoka wujka. - Jak dobrze cię widzieć. - przytuliłam się do Pokemona.
On bezpiecznie sprowadził mnie w objęcia profesora. Przez dłuższy czas pozostałam w stabilnym schronie, którym były silne ramiona wujka. 
- Tak się o ciebie martwiłem. - wyznał całując mnie w głowę. Poczułam się jak mała dziewczynka rozchwytywana przez najbliższe osoby. Wtedy przypomniałam sobie o wodnym starterze tracącym powietrze przez nagłą falę czułości.
- Przepraszam mały. - postawiłam go na ziemi. Obdarzył mnie wyzywającym wzrokiem. Chyba uraziłam jego męską dumę.
Zdałam sobie sprawę, że mój wyczyn zaciekawił lokalne media. Blask fleszów, miliony pytań oraz natrętni reporterzy chcieli wiedzieć jak najwięcej szczegółów. Żabka spłoszona wkurzającym tłumem dziennikarzy weszła do środka budynku laboratorium.
- Co pani zamierza teraz zrobić? - usłyszałam jedno z najmądrzejszych pytań z ust dobrze mi znanej reporterki. Młoda kobieta zaczęła swoją pracę w stacji Kalos24 niecały miesiąc temu, a już osiągnęła niebywały sukces zawodowy oraz przyniosła zysk upadającej stacji. Podziwiałam ją za wolę walki i niezwykłą ambicję.
- Scarlett. - przywitałam się. - Zamierzam wyruszyć w swoją podróż. Widzimy się za kilka miesięcy w finale Ligi Kalos.
Tymi słowami zakończyłam wywiad wchodząc z wujkiem do środka i zostawiając tłum natrętnych dziennikarzy ze wściekłym Garchompem.
- Jesteś już taka duża. - wzruszył się. - Czas tak szybko leci.
Wujek pogrążył się we wspomnieniach z przeszłości.
- Mam siedemnaście lat. Kiedyś trzeba zacząć własną podróż.
- Prawie siedemnaście. - poprawił mnie. Wyciągnął z kieszeni fartucha pięć Pokeballi oraz Pokedex. - Czekają na ciebie od dawna. Kiedy dwójka nastolatków zamknęła mnie w schowku.
Uśmiechnęłam się na wspomnienie niedoszłych bandytów. Miałam nadzieję, że nic się nie stało tajemniczemu chłopakowi.
- Co się stało z tamtą dziewczyną? - zaciekawiłam się.
- Uciekła razem ze swoim wspólnikiem. - wyznał. - Nie przejmuj się nimi. Policja szybko złapie młodych przestępców.
- Tak.
- Wydaję mi się, że wybrałaś już swojego Pokemona.
- Oczywiście. - spojrzałam na żabę. Wydawał się być nieobecny. Pewnie przeżywał jeszcze niebezpieczny lot. Skorzystałam z sytuacji i skierowałam na niego Pokedex


Froakie - pokemon niebieska żaba. Wodny starter w regionie Kalos. Na jego plecach znajdują się Frąbeliki umożliwiające mu znieruchomienie wroga. Jest bardzo szybkim oraz zwinnym stworkiem.

- Przystojniaku. - zwróciłam się do stworka. Na moje zdziwienie zareagował na zawołanie. - Chciałbyś zostać moim towarzyszem, bohaterem, najlepszym przyjacielem i miłością życia?
Na ostatnią propozycję zareagował ze skwaszoną miną, ale zgodził się pozostać moim Pokemonem podsuwając czerwono-białą kulę pod nogi.
- Musimy ci wymyślić jakieś fajne imię. - stwierdziłam. - Bohater odpada, ponieważ nie umiesz latać. Przystojniak również. - popatrzył na mnie krzywo. Widocznie spodobało mu się to imię. - Wyobraź sobie, że wołam cię. Wszyscy kolesie zaczęliby się za mną oglądać myśląc, że podrywam jednego z nich.
Jego oczy zaczęły przypominać wzrok nieuchwytnego ninja. To podsunęło mi idealny pomysł.
- Ninja. - powiedziałam. - Tak będziesz się nazywał.
Froakie był zadowolony ze swojego imienia.
- Na nas już czas. - przypomniałam sobie sprawdzając godzinę. - Przygoda czeka.
Pokemon wskoczył mi na ramię. Wybiegłam razem z nowym przyjacielem w stronę nadchodzących przygód. Pierwsza odznaka czeka na mnie w mieście Santalune.


Hej :)
Jak podoba się wam rozdział?





poniedziałek, 8 sierpnia 2016

Hej :)

Jestem Christina. Przyznam się wam, że nie planowałam zakładać bloga, ale od dawna siedział mi w głowie plan na historię w formie opowiadania o Pokemonach. Główna bohaterka - Laura wyrusza w swoją podróż po regionie Kalos. Jednak zanim pójdzie w świat musi podjąć bardzo ważną decyzję, która będzie miała wpływ na dalszą przyszłość. Musi wybrać jednego z trech starterów: Chespina, Froakiego lub Fennekina, który będzie dla młodej trenerki towarzyszem podróży oraz najlepszym przyjacielem...
Rozdział pierwszy pojawi się w tym tygodniu :)
Jaki jest wasz ulubiony starter z Kalos i dlaczego?