Region Johto należał do jednych z najpiękniejszych miejsc jakie miałam możliwość odwiedzić. W mieście Olivine panował dzisiaj duży chaos spowodowany nagłym przyjazdem trenerów z różnych części świata. Obserwowałam bacznie każdego z nich przyglądając się dokładnie nieznajomemu Pokemonowi. Wielu młodych zbierało się w spore grupki dyskutując na różne tematy z osobami z tego samego regionu. Wypatrywałam jednocześnie moich dobrych znajomych oraz trenerów z unikatowymi stworkami z Kalos. Niestety nie znalazłam nikogo. Postanowiłam wybrać się do ogromnego Centrum Pokemon w celu zakwaterowania się w pokoju oraz wpisania na listę uczestników. Jakie było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłam znajomą postać siedzącą za blatem.
- Siostra Joy? - nie mogłam uwierzyć własnym oczom. - Co pani robi w Johto? Przyleciała pani szybciej niż ja.
- Pomyliłaś mnie z moją dalszą rodziną. - powiedziała z wielkim uśmiechem na twarzy. - W waszych Centrach Pokemon używa się Wigglytuffów do pomocy medycznej. U nas są Chansey. - pokazała na okrągłego, różowego stworka z jajkiem na brzuchu.
- Rozumiem. - wyznałam. - Chciałabym dostać pokój. Jest jakiś wolny?
- Tak. - odpowiedziała wręczając mi kluczyk z numerem czternaście. - Zostało jeszcze sporo miejsc noclegowych.
- Mogłabym się jeszcze zapisać na najbliższy turniej? - spytałam.
- Oczywiście. - oznajmiła skanując mój Pokedex w komputerze. - Jesteś pierwszą uczestniczą z Kalos biorącą udział w zawodach.
- To fajnie. - skłamałam. Spodziewałam się większych tłumów na całe rozgrywki z mojego regionu. - Widziała może pani trzynastoletnią dziewczynkę z małym niebieskim bobrem na ramieniu? Lub blondynkę z piórem we włosach oraz trawiastym starterem z Johto?
- Niestety nie. - powiedziała.
- Nic nie szkodzi. - uśmiechnęłam się. - Poszukam ich w mieście. Może dopisze mi szczęście.
Pogoda była cudowna. Żadnych wichrów, nagłych fal gorąca, huraganów czy uciążliwego deszczu. Słońce delikatnie ogrzewało twarze wesołych trenerów odpoczywających w towarzystwie swoich podopiecznych. Niebo było piękne. Bezchmurne z latającymi Pokemonami ptakami. Z ciekawością oglądałam nieznanie stworki. Były brązowe Pidgeye, które występowały w Kalos, dziwne okrągłe ptaki z czerwonymi oczami oraz kilka przypominających jaskółki.
- Fletchling. - przypominałam sobie o małym droździe bardzo popularnym w moim rodzinnym regionie. - Pokaż się.
Ptaszek z czerwoną główką oraz niebieskim brzuszkiem usiadł mi na ramieniu. Z małym trudem udało zeskanować mi się go Pokedexem.
- Siostra Joy? - nie mogłam uwierzyć własnym oczom. - Co pani robi w Johto? Przyleciała pani szybciej niż ja.
- Pomyliłaś mnie z moją dalszą rodziną. - powiedziała z wielkim uśmiechem na twarzy. - W waszych Centrach Pokemon używa się Wigglytuffów do pomocy medycznej. U nas są Chansey. - pokazała na okrągłego, różowego stworka z jajkiem na brzuchu.
- Rozumiem. - wyznałam. - Chciałabym dostać pokój. Jest jakiś wolny?
- Tak. - odpowiedziała wręczając mi kluczyk z numerem czternaście. - Zostało jeszcze sporo miejsc noclegowych.
- Mogłabym się jeszcze zapisać na najbliższy turniej? - spytałam.
- Oczywiście. - oznajmiła skanując mój Pokedex w komputerze. - Jesteś pierwszą uczestniczą z Kalos biorącą udział w zawodach.
- To fajnie. - skłamałam. Spodziewałam się większych tłumów na całe rozgrywki z mojego regionu. - Widziała może pani trzynastoletnią dziewczynkę z małym niebieskim bobrem na ramieniu? Lub blondynkę z piórem we włosach oraz trawiastym starterem z Johto?
- Niestety nie. - powiedziała.
- Nic nie szkodzi. - uśmiechnęłam się. - Poszukam ich w mieście. Może dopisze mi szczęście.
Pogoda była cudowna. Żadnych wichrów, nagłych fal gorąca, huraganów czy uciążliwego deszczu. Słońce delikatnie ogrzewało twarze wesołych trenerów odpoczywających w towarzystwie swoich podopiecznych. Niebo było piękne. Bezchmurne z latającymi Pokemonami ptakami. Z ciekawością oglądałam nieznanie stworki. Były brązowe Pidgeye, które występowały w Kalos, dziwne okrągłe ptaki z czerwonymi oczami oraz kilka przypominających jaskółki.
- Fletchling. - przypominałam sobie o małym droździe bardzo popularnym w moim rodzinnym regionie. - Pokaż się.
Ptaszek z czerwoną główką oraz niebieskim brzuszkiem usiadł mi na ramieniu. Z małym trudem udało zeskanować mi się go Pokedexem.
Fletchling - Pokemon mały drozd. Jego śpiew potrafi zachwycić każdego. Jest bardzo szybkim stworkiem zaciekle broniącym swojego terytorium. Uwielbia jeść jagody oraz robaki. Występuję w całym Kalos.
- Skarbie. - zwróciłam się do niej. - Rozprostuj skrzydła. Naciesz się pięknymi widokami. Jak się zmęczysz wróć do Centrum Pokemon.
- Fletchling. - zaśpiewała wesoło. Szybo wzbiła się w powietrze zaprzyjaźniając się z grupką większych ptaków.
- Ninja. - zwróciłam się do podopiecznego, kiedy zostaliśmy sami. - Pamiętasz Mei? Rozmawiałam z nią wczoraj o paskudnej pogodzie. Ty wtedy umierałeś na czerwonej kanapie.
Żaba pokiwała twierdząco głową. Do Mei można łatwo się dodzwonić, ale znalezienie jej w jednym mieście należy do trudnych zadań. W końcu po godzinie intensywnego poszukiwania mojej przyjaciółki usiadłam zrezygnowana na najbliższej ławce.
- Gdzie mogła ukryć się trzynastolatka? - spytałam załamana mojego towarzysza, który pokręcił głową ze zrezygnowaniem.
Wtedy moją uwagę przykuła bardzo dziwna postać. Wyglądała jak zagubiona sześciolatka ubrana w komiczny strój baletnicy. Miała jasnoniebieskie rajstopy i białą sukienkę przypominającą białego kwiatka. Równo ścięte jasnoniebieskie włosy powiewały delikatnie na wietrze. Duże pomarańczowe spiniki zostały przypięte do dziwnej fryzury. Najbardziej co zapadło mi w pamięć, kiedy zobaczyłam dziewczynkę znikającą za zakrętem to prawdziwy strach w jej pięknych, bursztynowych oczach.
Bez słowa wyjaśnienia pobiegłam za tajemniczą postacią zostawiając na ławce zdezorientowanego Froakiego. Chciałam za wszelką cenę pomóc tej dziewczynce. Niczym gruby Snorlax wpadłam w boczną uliczkę popychając przypadkowych przechodniów. Tuż za mną skakał Ninja. Niestety wśród zgiełku tysiąca rozmów, przejeżdżających samochodów oraz krzyczących dzieci zgubiłam ślad po małej dziewczynce. Zrezygnowana stanęłam na środku chodnika z nisko zwieszoną głową. Kilka osób specjalnie popchało mnie zmuszając do ruszenia się z miejsca. Froakie wskoczył mi na ramię nie rozumiejąc mojego stanu ducha.
Wśród nieznośnego chaosu usłyszałam dokładnie cichy płacz. Zaczęłam rozglądać się na wszystkie strony próbując wypatrzeć małą dziewczynkę będącą smutną z nieznanego mi powodu. Ludzie patrzyli na mnie jak na wariatkę. W pewnym momencie zobaczyłam wyraźną wizję. Dziecko siedziało w ciasny zaułku za kontenerem. Dalej zobaczyłam drogę jaką miałam przebyć ją odnaleźć. Ninja zaczął się o mnie martwić, kiedy odpłynęłam na krótką chwilę, a moje ciało zesztywniało.
Ruszyłam jak najszybciej. Wodny starter prawi spadł mi z ramienia, kiedy omal nie wpadłam na starszą panią. Szybko dotarłam na miejsce ukrycia dziewczynki. Ciasny, śmierdzący zaułek nie wydawał się być atrakcyjną kryjówką. Podeszłam cichutko na palcach do kontenera, za którym według wizji miała kryć się przestraszona dziewczynka.
Zobaczyłam skuloną postać. Miała schowaną głowę w nogach. Trzęsła się ze strachu oraz zimna. Po jej policzkach spływały różowe łzy. Dziewczynka zauważyła moją obecność. Przestraszona cofnęła się z krzykiem do tyłu próbując wcisnąć się do wąskiej szczeliny pomiędzy kontenerem a ścianą. W jej widziałam coś niepokojącego. Próbowałam zeskanować ją Pokedexem.
Kirlia - swoimi zdolnościami psychicznymi potrafi przekształcić przestrzeń blisko niej w niesamowite scenerie. Umie popatrzeć w przyszłość. Bardzo przywiązuję się do swojego opiekuna. Jej piękno wzrasta, kiedy trener ją chwali.
Ten Pokemon w Pokedexie miał inny kolor niż ta, którą widziałam. Była bardzo wyjątkowa.
- Hej. - powiedziałam łagodnie. - Nic cie nie zrobię. Chce ci pomóc.
Przesunęłam się bliżej Pokemona, aby móc się z nią zaprzyjaźnić. Spowodowało to kolejny atak paniki. Różowe łzy zaczęły jej intensywnie spływać z policzków. Próbowała jeszcze mocniej ścisnąć się w dwóch ścianach.
Wtedy znowu poczułam ten dziwny stan. Moje ciało zesztywniało. W pamięci zaczęły przewijać się mi najważniejsze wspomnienia z całego życia. Te złe i dobre. Widziałam pożar mojego domu, wkurzonego ojca, wrzeszczącą matkę. Przeżyłam najbardziej przerażające rzeczy, których w stanie nie jestem opisać, a kosztowały mnie wycieńczeniem psychicznym, płaczem oraz zaniżeniem samooceny. Później zaczęły przewijać się szczęśliwe momenty: uśmiechnięte twarze moich przyjaciół, zaprzyjaźnienie się z Froakiem i Fennekin, pożegnalny pocałunek z nieznajomym chłopakiem, ciepłe ramiona mojej ukochanej osoby - wujka Sycamore. Widząc wszystkie dobre rzeczy zapomniałam o wcześniejszym bólu.
Szybko powróciłam z transu. Zobaczyłam przytulającą się do mnie Kirlię, która wyraźnie spowodowała nagły stan wizji i zobaczyła moją straszną przeszłość.
- Przepraszam. - wyszeptała mi do ucha. - Nie chciałam sprawić ci bólu. Zamierzałam sprawdzić czy masz dobre zamiary.
- Spokojnie. - odwzajemniłam uścisk. - Nigdy cię nie skrzywdzę.
Kirlia delikatnie uśmiechnęła się.
- Nie wiedziałam, że Pokemony potrafią mówić. - zaskoczyłam się tym faktem. Spojrzałam wymownie na mojego przydupasa oczekując słów wyjaśnień przed skrywaną tajemnicą. Ten tylko patrzył na mnie zaskoczonym wzrokiem.
- Nie wszystkie mówią. - wytłumaczyła - Wyczułam w Tobie coś niezwykłego. Dzięki temu nawiązała się między nami silna więź. Rozmawiamy telepatycznie, czyli nikt nie słyszy naszej wymiany zdań.
- Niesamowite. - powiedziałam na głos. Po czym wstałam z ziemi i otrzepałam się z kurzu. - Chcesz zostać moją towarzyszką?
Wyciągnęłam z kieszeni pustą czerwono-białą kulę. Ta z nieśmiałym uśmiechem na twarzy przyłożyła rękę do Pokeballa. Po chwili usłyszałam charakterystyczny dźwięk.
Froakie nie mógł uwierzyć, że tak szybko złapałam kolejnego członka zespołu bez stoczenia walki.
- Laura. - usłyszałam cichy szept. - Mogę wyjść z Pokeballa? Wolę przebywać w prawdziwy świecie.
- Tak. - odpowiedziałam wesoło. - Fajnie, że jesteśmy przyjaciółkami.
- To najlepsze co mnie w życiu spotkało.
- Dziękuję za opiekę moim Pokemonami. - uśmiechnęłam się do pielęgniarki. - Kirlia dobrze się czuję. Powiedziała, że nic ją nie boli. - różowowłosa przekrzywiła lekko głowę. - To znaczy, że sama opatrzyłam jej małe zadrapania.
Zażenowana całą sytuacją odwróciłam się na pięcie. Chciałam jak najszybciej wyjść z Centrum Pokemon, aby nie najeść się jeszcze większego wstydu. Znając moje szczęście musiałam wpaść na przypadkowego chłopaka.
Poczułam znajome perfumy egzotycznego kwiata. Zielone włosy były związane w kucyka. Najbardziej przekonały mnie silne ramiona, które nigdy nie zawiodły.
Zobaczyłam jego twarz. Piękne, bursztynowe oczy, które na zawsze zostaną mi w pamięci. One mówiły wszystko o chłopaku.
- Ty żyjesz?! - krzyknęliśmy prawie równocześnie. Najadłam się jeszcze większego wstydu, ponieważ wszyscy trenerzy przerwali swoje czynności, aby popatrzeć na dwójkę nastolatków. Nie przejęłam się tym w ogóle. Liczyło się to, że osoba uznana przeze mnie za zmarłą posłużyła mi jako poduszka przed spotkaniem z podłogą.
- Przepraszam. - wyznał. - Nie powinienem cię, wtedy wypuszczać. Myślałem, że zginęłaś.
- Cicho. - przyłożyłam mu palec do ust. - Ważne, że oboje żyjemy. Miałam pewność, że wyjdziesz z tego cało z pomocą swojego latającego Pokemona.
- Tak. - potwierdził. - Dragonite świetnie się spisał. Ze świadomością, że ty żyjesz było gorzej. Obwiniałem się za twoją śmierć, dopóki nie zobaczyłem wywiadu z Tobą w telewizji. Dlaczego się śmiejesz?
- Z twojej miny. - wykrztusiłam. - Chodźmy lepiej w inne miejsce. Blokujemy przejście.
Wstaliśmy z wielkimi uśmiechami na twarzy zaliczając przy tym mocne uderzenie własnymi głowami. Wszyscy patrzyli na nas jak na chorych psychopatów nie zdiagnozowanych przez lekarzy. Usiedliśmy w zacisznym miejscu.
Za oknem rozpościerał się piękny widok morza, piaszczystej plaży oraz bawiących się dzieci. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie na czerwonych krzesłach. Ręcę mieliśmy na starym, dębowym stole.
- Nie zaczęliśmy znajomości w dobry sposób. - zaczął. - Jestem Hau Alero. - wstał z krzesła i pocałował mi dłoń. Tym razem nie poczułam obrzydzenia. Jedynie to towarzyszyła mi wojna motyli w brzuchu. - To jest mój najlepszy przyjaciel Kalen. - wypuścił z Pokeballa takiego samego stworka. Jego Kirlia była o kilka centymetrów większa od mojej. Pokemon podobnie jak opiekun ukłonił się przed moją nieśmiałą przyjaciółką przybierającą czerwony odcień na buzi.
- Twój Pokemon wygląda niezwykle męsko. - zauważyłam. - Jak ty z tym małym kucykiem.
Na szczęście zrozumiał żart i puścił mi oczko.
- Jak nazywa się twoja Kirlia? - zaciekawił się.
- Galia. - usłyszałam w myślach.
- Galia. - powtórzyłam.
- Piękne imię. - wyznał. - Myślałem, że Froakie był twoim pierwszym Pokemonem.
- To prawda. - oznajmiłam. - Nazywa się Ninja. Później do drużyny dołączyła Fennekin Megan oraz Kirlia Galia. Ty masz tylko Kalena?
- Nie. - zaprzeczył. - Mam jeszcze Deerlinga Laau, Phantumpa Phanty oraz Dragonite Zwycięzce. Drużyna, która zdobędzie pierwsze miejsce z zawodach.
- Chyba w snach. - odparłam. - Z pomocą moich podopiecznych oraz stworków pożyczonych od wujka z pewnością pokonam cię z zamkniętymi oczami.
- Trzymam za słowo.
Rozmowa zaczęła się znacząco rozkręcać. Opowiadaliśmy o najróżniejszych tematach związanych z mało ważnymi rzeczami. Co chwila wybuchaliśmy śmiechem lub przekrzykiwaliśmy się nawzajem o błahostkę.
Miałam duże szczęście całując tego przystojniaka. Nawet w obliczu śmierci posiadałam wspaniały gust w wyborze odpowiedniego chłopaka dla mnie. Z każdą minutą zaczęłam lubić go jeszcze bardziej, ale ciągle niepokoiła mnie jedna sprawa.
- Pracujesz dla jakiejś organizacji? - spytałam prosto z mostu.
Chłopak przygnębił się.
- Tak.
- Nie wyglądasz na złodzieja Pokemonów. - powiedziałam. - Musisz odejść.
- To jest zbyt skomplikowane niż ci się wydaję. - odparł. - Przepraszam. Nie powinniśmy rozmawiać. - zamierzał wstać z krzesła.
- Nie możesz sobie tak pójść. - wkurzyłam się. - Za dużo nas łączy.
Spojrzeliśmy głęboko w oczy. Oboje pragnęliśmy tego samego.
- Froakie. - wskoczył na stół i wyraźnie zlustrował Hau. Przybrał złowieszczy wyraz twarzy. Chciał załatwić nastolatka swoimi Frąbelkami, ale nie zdążył wykonać zadania. Rzuciłam w niego moim butem.
- To na czym skończyliśmy?
Zaczęliśmy się przybliżać do siebie. Usłyszałam wtedy głośne trzaśnięcie drzwi oraz wesołe krzyki sporej grupki ludzi. Odwróciłam się wkurzona kto psuję mi taki romantyczny moment, kiedy zobaczyłam moich przyjaciół.
- Laura! - wrzasnęła Mei. Wskoczyła na mnie. Tuż za nią rzuciła się na mnie Riley. - Tak się za Tobą stęskniłyśmy się. - wrzasnęły.
Odwzajemniłam uścisk z wielkim uśmiechem na twarzy. Kilka łez szczęścia spłynęło mi po policzkach. Kiedy oderwaliśmy się od siebie zauważyłam, że Hau i Kalen w tajemniczy sposób zniknęli. Zaczęłam się za nimi rozglądać. Podobnie jak moja Galia.
- Coś się stało? - zmartwiła się Riley.
- Nie. - powiedziałam. - Szukałam tylko mojego buta.
Ta wojna motyli w brzuchu Laury ;)
Przyjaźń Laury i Galii
Hej :)
Jak się wam podobał rozdział?
Dodam nowych bohaterów :) Hau oraz Joe. Chciałabym, aby Hau brał udział w turnieju, a do drużyny Laury można dodać Galię. Jak się wam podoba Kirlia? I co sądzicie o naszej parce?