sobota, 11 lutego 2017

Rozdział dziewiąty - Piorunująca przyjaźń

- Stawaj z łóżka śmierdzący leniu! - zrzuciła mnie z najwygodniejszego miejsca na świecie największy dekl na świecie. Moja najlepsza przyjaciółka. - Koniec z lenistwem. Czas zacząć trening!
- Mój kochany frajer. - przywitałam się z bliską osobą wielkim uśmiechem. - Jak ja za Tobą tęskniłam! Miałam święty spokój przez cały miesiąc.
Wstałam z podłogi potykając się o moją pościel w małe Eevee. Taka ze mnie niezdara. Na szczęście przyjaciółka w odpowiednim momencie złapała w objęcia stęsknionego za nią prawdziwego lenia. Mocno przytuliłam się do ukochanej kumpeli. Tak bardzo brakowało mi jej obecności, wsparcia oraz wspólnych odpałów. Wspaniale, że zjawiła się właśnie teraz, kiedy potrzebowałam bratniej duszy mogącej powiedzieć wszystkie troski.
Lillie jest niską blondynką o pięknych jasnoniebieskich oczach, które zawracają w głowie nie jednemu przystojniakowi. Długie, lśniące w promieniach słońca włosy ma zazwyczaj związane w wysokiego kucyka lub rozpuszczone. Posiada jasną karnację oraz zadarty nosek przypominając wkurzonego Bunnelby. Swój zniewalający uśmiech zauroczył nie jednego chłopaka. Wszystko to przez śnieżnobiałe zęby niczym z reklamy pasty oraz krwistoczerwoną szminkę. Dodatkowym magnezem jest jej delikatna oraz niepowtarzalna uroda podkreślona nieco zbyt mocnym makijażem. Kolejnym atutem przyciągającym chłopaków jest idealna figura. Długie, zgrabne nogi, płaski brzuch, niebywała gibkość oraz inne cechy prawdziwej gimnastyczki, które nigdy nie będzie mi się chciało osiągnąć.
Dziewczyna planowała dla mnie specjalny trening na świeżym powietrzu. Przygotowała się niezbyt odpowiedzialnie. Miała na sobie śnieżnobiały kombinezon, jasnoróżowe buty oraz hardą postawę, czyli zestaw nie wróżący żadnego obijania się przed telewizorem.
Minęło zaledwie trzy dni od świadomości stracenia na zawsze Galii, a ja nadal nie mogłam się pozbierać z utratą przyjaciółki, którą mocno pokochałam. Przez ten czas siedziałam w swoim pokoju znajdującym się w ogromnym budynku profesora Sycamore oglądając razem z Fennekin beznadziejną, miłosną telenowelę z Unovy na zmianę z Mistrzostwami Kalos obserwując i analizując każdą walkę oraz wyciągałyśmy z niej ważne lekcje. Oczywiście siedziałam przez cały czas w swojej kompromitującej jednoczęściowej piżamie przypominając prawdziwego Bunnelby. Towarzyszyła mi największa miłość, czyli masa jedzenia typu chipsy, makaroniki, popcorn, czekolada, lody oraz sok pomarańczowy. Zachowywałam się jakbym zerwała z chłopakiem. Megan całkowicie to nie przeszkadzało. Przez okres wolności nie miała przyjemności delektowania się słodyczami, więc zrobiła sobie małą przerwę od treningów. Innego zdania był Ninja znikający na kilka godzin i wracając cały spocony, śmierdzący oraz brudny. Jeszcze nigdy nie widziałam wodnego Pokemona tak bardzo przestraszonego wizją kąpieli. Nie miał innego wyjścia, jeśli chciał spędzić noc w jednym pokoju.
- w takim tempie to roztyjesz się z Fennekin w ciągu tygodnia. Zamierzacie turlać się przez całą drogę do Ligii czy wyjść z klasą. - tymi słowami Lillie nieźle wjechała na dumę Megan. Lisiczka popatrzyła zdeterminowanym wzrokiem na mnie zmuszając do szybkiego przebrania. Swój wybór poparła znacznym Miotaczem Płomieni podpalając mi prawie tyłek.
- Już idę! - wyciągnęłam z szuflady potrzebne rzeczy.
- Kombinezon leży na pralce. Twój wujek załatwił ci fajny strój. - oznajmiła próbując pogłaskać ognistego Pokemona. - Nie zapomnij zabrać ze sobą stanika. - mrugnęła do mnie porozumiewawczo. - Nie chcesz, aby wydarzyła się sytuacja sprzed trzech lat. - zarumieniłam się na te słowa. Byłyśmy na wycieczce klasowej razem z niedorozwiniętymi małpami. Podczas jednego wieczoru pewien chłopak przegrał zakład. Musiał przez cały dzień na głowie mieć stanik wybranej dziewczyny. Padło na mnie. W sumie uroczo wyglądał w biustonoszu na głowie z czerwonymi serduszkami.
- Uważaj na Megan. - ostrzegłam ją. - Nie lubi jak ktoś obcy ją głaszcze. - uśmiechnęłam się porozumiewawczo do Fennekin. Ta niby przez przypadek ugryzła przyjaciółkę w palec. Z Laurą Sycamore się nie zadziera!

- Chyba sobie żartujesz. - wyznałam stojąc naprzeciwko miejsca, w którym miałam spędzić najbliższe dni. Byłam lekko zgarbiona, ręce dosłownie mi opadały, a buzię miałam szeroko otwartą.
- Zapisałam nas na wolne wyścigi. - oznajmiła wesoło łapiąc mnie za rękę.
W czerwcu w Kalos odbywały się zawodowe wyścigi Rhyhornów cieszących się ogromną popularnością wśród lokalnych mieszkańców. Dżokeje razem ze swoimi podopiecznymi trenowali przez cały rok, aby mijając linię startu wygrać jeden z największych konkursów w historii. Takie możliwości mieli również miłośnicy tego sportu nie posiadający nawet doświadczenia. Mogli zgłosić się do amatorskiego konkursu. W tym roku organizatorzy poszli jeszcze dalej. Zorganizowali zawody dla młodych trenerów, w których Pokemon sam wybiera sobie partnera. I to nie są tylko Rhyhorny, ale najróżniejsze szybkie stworki pochodzące z różnych regionów. Modliłam się w duchu, aby żaden Pokemon nie chciał mnie wybrać.
Podeszłyśmy do ogromnej zagrody z najróżniejszymi Pokemonami nadającymi się do wyścigów. Pierwszym z nich był popularny Rhyhorn. Zeskanowałam go swoim Pokedexem:


Rhyhorn - Pokemon nosorożec. Jego ciało zostało zbudowane z kamienia. Róg stworka służy jako ochrona przez atakami elektrycznymi. Mimo swojego groźnego wyglądu jest z charakteru bardzo łagodny. Kiedy wpada w popłoch może staranować wszystko co stoi mu na drodze. Żywi się roślinami.

Drugim stworkiem była popularna kózka o bardzo słodkim wyglądzie. Nadawała się idealnie na treningi z młodszymi oraz amatorami, którzy chcieli w przyszłości zacząć zawodowo jeździć na Rhyhornach.



Skiddo - Pokemon kózka. Jest pierwszym Pokemonem, który zaczął żyć blisko ludzi. Przez to nauczył się rozpoznawać uczucia jeźdźców za pomocą złapania się za jego rogi. Posiada bardzo łagodny charakter. Na swoim grzbiecie może przewozić materiały oraz ludzi. Uwielbia skubać trawę.

Piękne ogniste konie pasące się na łące wprawiły mnie w zachwyt. Ich majestatyczny wygląd idealnie współgrał z niezwykłą siłą. 


Ponyta - Pokemon ognisty koń. Jest niezwykle majestatycznym stworzeniem. Ich kopyta są o wiele twardsze od diamentów. Grzywa Ponyty parzy tylko te osoby, którym nie ufa. 

Jedynym rodzynkiem okazał się wściekły Pokemon rzucający każdemu trenerowi wyzywające, piorunujące spojrzenie przepełnione wyższością oraz dzikością. Był to prawdziwy nieokiełznany rumak. Ewentualnie zebra.



Zebstrika - Pokemon zebra. Jest stworkiem o agresywnej naturze. Może razić prądem o takiej mocy jak piorun. Gdy jest zły jego grzywa uwalnia elektryczność. Potrafi być bardzo wierny trenerowi, jeśli ten zdobędzie jego szacunek.

Stałyśmy oparte o drewniane belki służące jako zabezpieczenie przed ucieknięciem Pokemonów z zagrody. Młodzi trenerzy z zaciekawieniem wpatrywali się w śmiałków próbujących poprosić zebrę o zostanie jego partnerem w czasie wyścigów. Wybiłam sobie z głowy pojedynek ze stworkiem, kiedy ten poraził jednego chłopaka piorunem oraz za pomocą tylnych kopyt wyrzucił go wysoko w powietrze. Biedak wylądował na najbliższym drzewie.
- Ten Zebstrika wygląda inaczej niż w Pokedexie. - stwierdziła Lillie. - Nie ma na plecach pioruna. 
- To spowodowane przez wypadek. Z powodu poważnego stanu lekarze wycieli mu tą część grzywy. Pewnie przez to jest taki agresywny. - oznajmiła jedna z organizatorów zawodów. - Chcieliśmy mu dać możliwość poczucia się wyjątkowym. - popatrzyła smutno na stworka. - Zobaczymy co z tego wyniknie. Za dziesięć minut uczestnicy mają zgłosić swojego partnera inaczej czeka daną osobę dyskwalifikacje. Musi posiadać własnego Pokemona do wzięcia w zawodach. 
Trenerzy niczym obudzeni z transu zaczęli próbować przekonać jakiegoś wierzchowca, aby ten został ich partnerem. Stałam w środku tego zamieszania będąc lekko zdezorientowana. Próbowałam znaleźć samotnego stworka nadającego się na mojego towarzysza. Jednak wszystkie Pokemony znalazły swojego jeźdźca. Zauważyłam zniknięcie przyjaciółki po dłuższym czasie. Zaczęłam rozglądać się za nią.
Serce mi zamarło. Lillie miewa głupie pomysły, ale zawsze wychodzi z nich bez żadnego uszczerbku na zdrowiu. To czego byłam świadkiem skończy się dla niej gorzej niż z bólem tyłka czy małym siniakiem. Chciała okiełznać Zebstrikę!
- Posłuchaj mnie uważnie niewychowany Pokemonie. - zaczęła swoją przemowę. Brwi zbiegły się jej w znacznym grymasie. Lewą rękę oparła na biodrze. Znałam dobrze tą charakterystyczną postawę. Łatwo nie odpuści. - Zostało kilka minut do twojej jedynej szansy wzięcia udziału w zawodach. Przez ten czas miałeś niezły ubaw dokuczając wkurzającym trenerom. - niespodziewanie poraził przyjaciółkę piorunem. Zasłoniłam oczy przez nagłą oślepiającą falę światła. Przyjaciółka stała niewzruszona. - Nie robi to na mnie wrażenia. - oznajmiła. Zebra spojrzała na nią z zainteresowaniem. - Jeśli chcesz wziąć udział w zawodach wielki paniczu to przyjdź. Ja ci nie będę robić łaski.
Po czym odwróciła się na pięcie i z ogromną dumą powędrowała w moim kierunku. 
- Upadłaś na głowę?! - krzyknęłam. Ta zakryła mi usta dłonią.
- To zawsze działa na facetów. - wyjaśniła mi. - Wjedziesz im na dumę i przedstawisz prawdziwe fakty, a wrócą z  podkulonym ogonem prosząc o pomoc.
- Feministka.
- Raczej zwyciężczyni konkursu. Musiałam go trochę podpuścić. - mrugnęła do mnie porozumiewawczo.
Przewróciłam teatralnie oczami.
- Zobaczysz. - zapewniła mnie. - Będę stanowiła jedność z Zebstriką. Wygramy ten konkurs z dużym fartem w kieszeni.

Po czterech dniach zawodowego spadania z rumaka oraz styczności z mocnym piorunem, moja przyjaciółka świetnie nadawała się na żywą antenę. Jej piękne blond włosy sterczały na wszystkie strony niczym u zawodowego muzyka rocka. Zebra miała z niej niezły ubaw. W sumie ja też.
Zawody zbliżały się olbrzymi krokami, a na horyzoncie pojawił się nowy, o wiele poważniejszy problem niż okropny ból mięśni pośladków. W czasie jednego treningu z Rhyhornami na wyznaczonym szlaku wyścigowym niespodziewanie wyskoczył wygłodniał duży kot. Pokemon narobił ogromnego zamieszania powodując całkowity chaos oraz niepokój wśród jeźdźców. Sierżant Jenny od dwóch dni próbowała złapać kota, ale ten okazał się o wiele bardziej cwany niż przypuszczaliśmy. Pojawia się w najbardziej nieoczekiwanym momencie wzbudzając panikę.
- Nie dam rady. - stwierdziła poobijana Lillie, kiedy dzień przed konkursem próbowała okiełznać Zebstrikę. - Chyba nie wezmę udziału w konkursie. - wyznała opierając się o barierkę. Jej śnieżnobiały kombinezon był cały w trawie i błocie. Podobnie jak ona.
- Spróbuj z nim porozmawiać łagodnie. - zaproponowałam. - Może jego wrogie nastawienie wzięło się z braku miłości. Każdy trener starał się nad nim zapanować zapominając, że to on miał wybrać swojego jeźdźca. Poza tym on odczuwa wszystkie twoje negatywne emocje oraz stres przez co sam wpada w popłoch. Musisz być zrelaksowana. Twoje mięśnie powinny być rozluźnione. Zaufaj mu. Okaż miłość. Pogłaskaj. Przytul, jeśli ci pozwoli. Oczywiście wszystko z umiarem. Daj mu się przyzwyczaić.
Lillie szeroko otwarła buzię.
- Skąd znasz takie mądre rzeczy?
- Przeczytałam poradnik dla jeźdźców Rhyhornów. - przyznałam się. - Znalazłam bardzo fajny w internecie. 
- Jasne. - uradowała się, kiedy włączałam internet.
- To ci nic nie pomoże, cukiereczku. - wyznała czerwono włosa nastolatka dumnie siedząca na Ponycie. - Taka delikatna dziewczynka nie nadaję się do takich zawodów. To konkurs dla prawdziwych jeźdźców, a nie księżniczek płaczących nad złamanym paznokciem.
Z twarzy przypominała mi kogoś znajomego. Nastolatka miała piękne, długie bordowe włosy lśniące w promieniach słonecznych, jasną, delikatną cerę, jasnoniebieskie oczy przepełnione dumą, mały, prosty nos, bardzo mocny makijaż i  uśmieszek zwycięstwa na twarzy. Była ubrana w ładny czerwony kombinezon z różnymi łatami nawiązującymi do mocnej muzyki.
- Jestem Agnes. - przedstawiła się posyłając w moją stronę ironiczny uśmieszek. Nadal pozostawała mi pustka w głowie. - Zwyciężczyni zawodów jeździeckich. 
- Jestem Lillie. - podeszła do niej blondynka. - Osoba, która porazi piorunem przegranego buraka.
Posłały sobie nienawistne spojrzenia. Szykuję się bardzo ostra rywalizacja.

- Kochany... przystojniaku? - Lillie niepewnie podeszła do Zebstriki i zaczęła głaskać go szczotką w celu zaprzyjaźnienia się z nim. Pokemon niechętnie dawał się dotknąć z powodu wcześniejszego traktowania przez nastolatkę, ale nowa atrakcja sprawiła mu dużą przyjemność. Zarżał cicho. Pokazałam przyjaciółce kciuk. Przed nią jeszcze wiele prób, aby zyskała jego zaufanie, ale niewiele czasu, by zyskać silną więź. 
Niespodziewanie śpiąca obok płotu Fennekin nastawiła uważnie uszy. Podniosła głowę spoglądając uważnie na piękny las. Wzrok miała utkwiony w jednym miejscu jakby zobaczyła pomiędzy drzewami straszne niebezpieczeństwo. Zaniepokojona jej nagłym bezruchem spojrzałam w to miejscem, w które wpatrywała się Megan.
Nagle z krzewu owocowych jagód wybiegł z niezwykłą prędkością Pokemon. Był tak niebywale przebiegły, że nie mogłam go nawet zeskanować swoim Pokedexem. Stworek przypominał dużego fioletowego kota z żółtym brzuchem oraz różowymi oczami. Poruszał się z niezwykłą grację, elastycznością oraz zabójczą prędkością. W mgnieniu oka znalazł się w zagrodzie wprawiając w panikę wszystkie Pokemony.
- Lillie! - krzyknęłam przestraszona o bezpieczeństwo swojej przyjaciółki. 
Zebstrika zaczął wierzgać na wszystkie strony próbując wyskoczyć z zagrody. Stanął dęba wydając z siebie przerażające rżenie. Jego ciało przeszły iskierki elektryczności. Przyjaciółka starała uspokoić towarzysza łagodnym głosem. Panika zawładnęła zebrą wprawiając ogólny chaos. Ponyty przeskakiwały przez płot, Rhyhorny go dosłownie stratowały, a Skiddo biegły za nimi.
Fioletowy jaguar był niezwykle inteligentny. Zaczekał na odpowiednią ofiarę wybierając z tłumu słabego Skiddo. Pokemon szykował się do skoku, kiedy Zebstrika wbiegł w sprawcę zamieszania otoczony elektrycznością. Kot zdezorientowany niespodziewanym atakiem znieruchomiał ze zdziwienia. Porządna dawka pioruna przeszyła jego ciało sprawiając, że odleciał na kilka metrów. Spadł na cztery łapy lekko uginając się od elektryczności, która przeszyła jego ciało. Nie chciał rezygnować ze swojego obiadu, więc wytworzył w pyszczku dużą Kulę Cienia rzucając prosto w zajętego Zebstrikę zajmującego się  Skiddo. Pomiędzy atakiem a zebrą stanęła Lillie z hardą miną gotowa przyjąć cios.
- Nie! - wrzasnęłam bezradnie.
Niespodziewanie Kula Cienia spotkała się z jasnoniebieską kulą Froakiego. Ataki wybuchły nie robiąc krzywdy żadnej osobie.
- Wspaniale. - pochwaliłam podopiecznego przybierającego pozę bohatera. - Bąbelki! Fennekin! Miotacz Płomieni!
Jaguar zręcznie ominął falę wodnych ataków oraz przeskoczył nad ognistym pociskiem. Megan zdenerwowała się, że przeciwnik nie dosięgną jej ataku. Wbiła  w niego kolejny Miotacz Płomieni z jeszcze większą siłą. Pokemon spadł na ziemię z hukiem. Był to odpowiedni moment, aby zeskanować go Pokedexem:


Liepard - Pokemon jaguar. Kiedy chce zaatakować swojego przeciwnika zachodzi go od tyłu. Jest pięknym dużym kotem uwielbiającym wygrzewanie się w promieniach słonecznych. Znany jest ze swojej przebiegłości, gibkości oraz prędkości. 

Pokemon miał sporą ranę zadaną przez Megan. Na prawym boku widniało poparzenie. Liepard był zmęczony trudną walką i z pewnością bardzo głodny, ponieważ usłyszałam jak zaburczało mu w brzuchu. Z gniewem wypisanym na pyszczku uciekł w stronę lasu. 
Lillie siedziała na ziemi wpatrzona pustym wzrokiem w niebo. Jeszcze nie mogła dojść do świata rzeczywistego po niespodziewanym ataku Lieparda. Zebstrika stał obok niej dotykając ją swoim pyszczkiem w plecy. Tupnął głośno kopytami oraz zarżał cicho. Postawa blondynki musiała przełamać w nim pewne bariery. Nie był już złośliwym Pokemonem starającym się podokuczać trenerom tylko stworzeniem, który zakochał się w przypadkowej dziewczynie z powodu dużego poświęcenia. Pewnie nikt nie okazał mu takiej miłości chcąc go uratować ryzykując własne życie. Lillie oprzytomniała, kiedy Ninja uderzył ją wodnym strumieniem.
- Aaa! - krzyknęła spanikowana. Zebstrika potraktował Froakiego piorunem. Ten strzelił facepalma.
- Wszystko w porządku? - spytała niespodziewanie sierżant Jenny pojawiając się obok blondynki. Podeszłam do przyjaciółki po chwili trzymając na rękach zmęczoną Megan.
- Tak. - wyszeptała z delikatnym uśmiechem na twarzy.
Policjantka wstała powoli dokładnie obserwując pobojowisko spowodowane nagłym atakiem Lieparda. Wyciągnęła swój telefon i zadzwoniła do kogoś.
- Jeff. - zaczęła. - Potrzebuję wsparcia. Ten Pokemon jest zdecydowanie zbyt niebezpieczny i przebiegły, abym sama sobie z nim poradziła. Stanowi poważne zagrożenie dla ludzi. Dzisiaj prawie skrzywdził młodą trenerkę... będziemy musieli uśpić tego Pokemona.
 Po tych słowach coś we mnie pękło. Zapanował nade mną gniew.
- Nie może pani tego zrobić! - wrzasnęłam.
- Dziecko. - zwróciła się do mnie. - Ten Pokemon jest dziki, szybki i silny. Prawie zabił twoją przyjaciółkę oraz spowodował niezłe zamieszanie.
- Nie. - te słowa, które zaraz wypowiem będą największą głupota w moim życiu. - Ja go złapię.











Hej ;) Jak się Wam podoba rozdział? Co sądzicie o Lillie? O Liepardzie? I zachowaniu Zebstrki?















piątek, 3 lutego 2017

Rozdział ósmy - Pożegnanie

- Galia. Spokojnie. - poklepałam ją przyjaźnie po plecach, kiedy moja nowa podopieczna zalała się cała łzami. Bardzo bała się lecieć samolotem oraz przebywać wśród tak wielu osób. Miała wówczas napady paniki i strachu. 
- Chce do domu. - powiedziała mi w myślach. - Do mojego pięknego lasu. Czystego strumyka. Kolorowych kwiatów. I mojej rodziny. Tak bardzo za nimi tęsknię.
Spojrzałam uważnie na moją przyjaciółkę. Siedziała przytulona do mnie jakbym była miękką poduszką. Po policzku spływały jej jasnoróżowe łzy przypominając małe kryształki. Serce zadrżało mi z bólu. Nie mogłam znieść widoku nieszczęśliwego Pokemona.
Galia od początku naszej znajomości była bardzo nieufna i przestraszona otaczającym ją światem. Tłum ludzi w Olivine powodował u niej napady paniki i bała się nawiązać nowe znajomości. Nadal z pewną dozą lęku spoglądała na Alexę i Violę. Nienawidziła walk. Za każdym razem, gdy trenowałam z Megan i Ninją siedziała skulona w jakimś wyobcowanym miejscu.
Bardzo tęskniła za domem. Byłam zaślepiona swoim egoizmem skoro nie zauważyłam ogromnej radości Kirlii, kiedy przechodziliśmy blisko lasu. Nadal bardzo pragnę zatrzymać ją przy sobie, ale tylko zadałbym jej ogromny ból
- W Pokeballu będziesz bezpieczna. - powiedziałam łagodnym tonem pokazując jej czerwono-białą kulę. Galia natychmiast się do niej schowała.
Siedziałam przybita w fotelu samolotu. Przepiękne widoki za oknem nie sprawiały mi żadnej radości. Wpatrywałam się w szybko przemieszczające się punkty pustym wzrokiem. Megan miała oklapnięte uszy i ze smutną miną wpatrywała się we mnie. Froakie usiadł mi na kolanach i swoją małą łapką dotknął mojej dłoni.
- Hej. - dosiadła się do mnie Alexa. Przez chwilę panowała grobowa cisza. - Mój dziadek Hubert bardzo kochał swoje Pokemony. Podobnie jak ty przeżywał ciężkie chwile związane z podjęciem trudnej decyzji. - dobrze rozumiałam o co jej chodzi. - Kierował się bardzo ważną zasadą znalezienia członków swojej drużyny.
- Jaką? - zaciekawiłam się.
- Dawał im wolność. Nigdy nie zmuszał do zostania z nim.
- Galia nie chce ze mną zostać? - załamałam się.
- Nie. - odparła. - To znaczy, że dał im wybór.
Uspokoiłam oddech. Pogłaskałam dwójkę podopiecznych.
- Dziękuję Alex. - posłałam jej słaby uśmiech. - Masz fajnego dziadka.
- Miałam. - poprawiła mnie. Zawstydziłam się z powodu mojego błędu. - Był cudownym człowiekiem. wspominałam ci, że był dobrym przyjacielem twojego dziadka, Artura Sycamore?
- Nie. - ożywiłam się.
Bardzo mało wiem o swoim dziadku. Zmarł, kiedy byłam małą dziewczynką pozostawiając po sobie tylko miłe wspomnienia związane z jedzeniem lodów orzechowych oraz cotygodniowe wypady na plac zabaw. Z wiekiem zapomniałam nawet jak wygląda.


Sinnoh, Las Eterna, 1944r

Niebo tej pięknej, letniej nocy było niezwykle przenikliwe. Tysiące gwiazdek niczym małe świetliki dodawały uroku. Samotny srebrny księżyc oświetlał swoim jasnym blaskiem tajemniczy las oraz odbijał się we spokojnych strumykach. W pięknym lesie Eterna trwała niepokojąca cisza. Wszyscy mieszkańcy lasu pochowali się w  najbliższych kryjówkach chcąc uniknąć nadchodzącego niebezpieczeństwa wiszącego w powietrzu. Natura również przeczuwała zagrożenie. Wiatr niespokojnie poruszał liśćmi ogłaszając nadejście zbliżającej się śmierci. Kilka Starly przytuliło się do siebie dodając otuchy w czasie trudnych chwil.
Wśród ogłuszającej ciszy w oddali można było usłyszeć wyraźne kroki uciekających osób. Młody, silny dwudziestosześcioletni mężczyzna z werwą podążał za dwójką tajemniczych postaci poruszających się niczym cienie po gałęziach drzew. Siedząca na ramieniu Aipom niespokojnie zerkała do tyłu obawiając się najgorszego scenariusza.
W pewnym momencie mężczyzna z uroczą małpką na ramieniu przeżył chwilowy zawał, kiedy przed nim spadła tajemnicza postać lądując na trawie. Przez dłuższą chwilę nie dawał znaku życia, więc trener Aipom przeżył kolejny zawał  serca podejrzewając, że zamaskowana osoba została zastrzelona przez wroga.
- Cholera jasna. - usłyszał wyraźnie przekleństw z ust ninjy masującego się po tyłku. - Czwarty raz w tym tygodniu spadłem z drzewa podczas ucieczki.
- I wszystkie przeżyłeś. - rzucił ironicznie mężczyzna z coraz większą grozą oglądając się za siebie. Słyszał zbliżających się wrogów z niezwykłą szybkością przemieszczających się na ognistych Rapidashach w towarzystwie Pokemonów dobermanów charakterystycznych dla regionu Johto.
Ninja obdarzył go piorunującym wzrokiem. Trener fioletowej małpki zignorował go szukając w ciemności odpowiedniego patyka nadającego się na broń w wypadku walki z silniejszym przeciwnikiem. W pewnym momencie ninja oberwał mocno żołędziem od swojego podopiecznego - Greninjy śmiejącego się wniebogłosy.
- Jaka paskudna pierdoła trafiła mi się na Pokemona. - ponownie dostał żołędziami. - Nie da mi się nawet wyspać. Dzisiaj obudził mnie o czwartej rano zmuszając do intensywnego treningu. - skarżył się. - On dokładnie wie, że nienawidzę ruchu. I jak mam pracować w takich warunkach?!
Zdenerwowany Hubert wydał polecenie swojej Chikicie, aby ogarnęła niedojrzałego ninję do powagi sytuacji. Ten w odpowiedzi na mocne spoliczkowanie przez fioletową małpkę wstał z wyraźną niechęcią i zwlekając do ostatniej chwili chcąc podrażnić starego kumpla zbliżającym się wrogiem. W końcu chwycił go mocno za rękę i za pomocą długiego języka swojego Greninjy bezszelestnie wślizgnął się na drzewo.
Zamaskowany mężczyzna jednym, sprawnym ruchem przerzucił spanikowanego Huberta przez ramię podróżując z nim pomiędzy gałęziami niczym szybki cień w blasku księżyca. To samo zrobił jego podopieczny z Aipom, która z wyraźną niechęcią zgodziła się, aby obrzydliwa żabą ją dotykała. W ten sposób podróżowali przez kilka minut zostawiając w tyle zdezorientowany oddział wroga, który za wszelką cenę polował na Huberta vel Kronikarza.
Cała czwórka dotarła do dużej, ciemnej jaskini służącej jako schronienie przed zbliżającą się burzą z piorunami. Kiedy do niej weszli zastali dużego Luxraya groźnie warczącego na Huberta i Aipom.
- Spokojnie stary. - poklepał go po grzbiecie ninja. - To nasi przyjaciele.
Duży lew tylko niezrozumiale warknął po czym położył się na miękkim ciemnozielonym kocyku i zasnął nie przejmując się obecnością przybyszów.
- Kim ty jesteś? - spytał zaciekawiony artysta, kiedy dostał ciepły koc, kubek przepysznej herbaty, porządną porcję jedzenia oraz ogrzał się przy cieple ogniska.
- Nie rozpoznajesz mnie? - zdziwił się ninja. - Jestem twoim starym, dobrym kumplem, z których podróżowałeś po Kalos.
Młody dwudziestosześcioletni mężczyzna z pięknymi, błękitnymi oczami oraz czarnymi włosami spadającymi mu na czoło włosami zaczął przyglądać w pamięci swoich towarzyszy podróży. Niestety nie mógł rozpoznać stojącego przed nim chłopaka.
- Pokonałeś mojego Staraptora za pomocą Chrupania wykonanego przez twojego Totodile w czasie walki do ćwierćfinału Ligii Sinnoh.
- Artur Sycamore! - przypomniał sobie starego, dobrego kumpla, z którym podróżował przez pewien czas po Sinnoh. Później spotkali się jako młodzieńcy w Kalos, gdzie wspólnie występowali w podróżującym teatrze.
- Zawsze pozostanę twoim największym fanem. - zadeklarował Artur, kiedy ściągnął swoją maskę. - Twoje powieści kryminalne biją na głowę wszystkie książki jakie przeczytałem. Moja dziewczyna zemdleję jak się dowie, że miałem przyjemność z tobą rozmawiać. - mrugnął Artur porozumiewawczo do Huberta. - Jednak bardziej ciekawi mnie przed czym wojsko wroga cię ścigało? - uniósł prawą brew w charakterystyczny sposób.
- Razem z ukochaną ukrywamy uciekających przed wrogami ludzi zapewniając im rozrywkę w formie przedstawień. Widocznie jeden ze szpiegów rozpoznał mnie, kiedy poszedłem na zakupy do najbliższego miasteczka. - stwierdził. - A ciebie drogi przyjacielu co sprowadza do Sinnoh? Myślałem, że ustatkowałeś się  na stałe w Lumoise.
- Takie były plotki. - wytłumaczył przyjacielowi Artur - To było za czasów naszej podróży z teatrem. Poczułem, że moje serce na zawsze pozostanie w wiosce. Zacząłem szkolenie na ninję w wieku osiemnastu lat. To tak szybko zleciało.
- Nadal nie odpowiedziałeś mi na pytanie. Co cię sprowadza do Sinnoh? - zaciekawił się Hubert.
Artur głęboko westchnął.
- W mojej wiosce znajduję się świątynia poświęcona Greninjy, który uratował Kalos przed wielkim zagrożeniem. Jego historia została wyryta przez przodków w kamiennych płytach. Niestety jedna z nich zaginęła lata temu. Przedstawiała ona odpowiedź na pokonanie zła przez Greninję... Ostatnio wódź wioski miał wizję. Duże nieszczęście spadnie na Kalos w nieokreślonej przyszłości. Ninja posiadający tego wodnego startera w naszym regionie musiał zacząć solidny trening. No to wziąłem się do roboty. Poza tym zostałem przydzielony dp misji w celu znalezienia zaginionej tablicy. Podobno widziano ją dwadzieścia lat temu w okolicach Bursztynowego Zamku. Zamierzam się tam udać. - uśmiechnął się delikatnie do kumpla. Cała sytuacja z misją oraz nadchodząca straszna przyszłość wprawiły mówce w ponury nastrój.
Hubert uważnie spoglądał na ciemnowłosego kolegę wpatrującego się pustym wzrokiem w ognisko. Dobrze znał Artura, który zawsze  - nawet w najgorszych sytuacjach znajdował w sobie siłę ducha, aby rozbawić najbliższych. Był typem kawalarza, więc zobaczenie go zamyślonego i przygnębionego należało do smutnych widoków.
- Wyruszam z tobą w podróż. - oznajmił Hubert.
- Co takiego? - zdziwił się. - Hubercie, nie bądź niemądry! To jest niebezpieczne.
- Jesteśmy dobrymi przyjaciółmi. Z chęcią zaprowadzę cię do Bursztynowego Zamku. Znam Sinnoh jak własną kieszeń.
- Co? A co z ukochaną? - zaniepokoił się. - Ona żywcem mnie udusi, jeśli spotka cię coś złego!
- Ciekawe. - uśmiechnął się. - Ninja bojący się dziewczyn.
- Nigdy nie podważaj gniewu kobiet! To cwane istoty. Wyślę moją Staraptor z wiadomością o twoim pomyśle. Nic nie wspomnę o zagrożeniach, potworach, wrogach i...
- Zrozumiałem. - odpowiedział hardo nabijając kiełbaskę na patyk z zamiarem upieczenia sobie kolacji. - Masz może gitarę? Umilę nam czas muzyką...

- Alexa! Co dalej? - wypytywałam się z dociekliwością o resztę historii. Chciałam wiedzieć co spotkało dzielnego Huberta i mojego pradziadka. Tą opowieść za czasów życia mojej bliskiej osoby usłyszałam po raz pierwszy. Artur Sycamore był bardzo podobny do mnie. Zawsze miał dobry humor, użerał się z wrednym żabim Pokemonem, nienawidził ruchu, porannych pobudek oraz  był ninją... ja chciałam zostać różową ninją w dzieciństwie. To też się liczy.
- Jak jeszcze kiedyś się spotkamy to wszystko ci opowiem. - obiecała. Nie za bardzo wiedziałam, dlaczego nie chce mi skończyć fascynującej historii. Byłam ciekawa czy znaleźli tą brakującą płytę i w jaki sposób ocalili Kalos przed zagrożeniem.
- Dlaczego?
- Jesteśmy już w Lumiose.

- Wujku. - rzuciłam się w ramiona najukochańszej osoby pod słońcem. - Tak bardzo za Tobą tęskniłam. - wyznałam z dużym uśmiechem na twarzy. Byłam bardzo szczęśliwa. Przez cały wyjazd do regionu Johto rozważałam jakiego fajnego wujka posiadam. Opiekuję się mną od najmłodszych lat, wspiera w najważniejszych chwilach życia, nigdy się nie gniewał, kiedy bawiłam się w chemika w jego laboratorium i spowodowałam wybuchy lub pożary. Zawsze jest dla mnie dobry. Za to go tak mocno kocham.
- Tak się cieszę, że podróż minęła ci bezpiecznie. - objął mnie ramieniem zaprowadzając do granatowego auta. Oddałam mu jego Pokeballe.
- Garchomp połamie ci kości w uścisku. - stwierdziłam, kiedy przemierzaliśmy rodzinne miasto.
Lumiose nic nie zmieniło się od mojej podróży. Ludzie śpieszyli się do pracy lub odprowadzali swoje pociechy do przedszkola, młodzi trenerzy z zachwytem wpatrywali się w Wieżę Pryzmatu skąpaną w promieniach słonecznych marząc o walce z liderem sali.
- Froakie. - wymamrotał Ninja siedząc mi na kolanach. Temperatura wyraźnie dawała mu w kość. Upał był bardzo nieprzyjemny.
- Wujku. - zaczęłam. - Muszę ci coś wyznać...

- Jesteś pewna?
- Tak. - odpowiedziałam z wyczuwalną pewnością, że nie zmienię decyzji. Chociaż sprawiała mi wiele bólu wierzyłam w słuszność mojej sprawy.
Nie pewnym krokiem weszłam do olbrzymiej szklarni mieszczącej się w laboratorium profesora Sycamore. Małe Pokemony zaprzyjaźnione ze mną od dzieciństwa przyszły niczym przyciągnięte przez magnez. Przytulały się, skakały z radości i prosiły o dużo czułości. Obudziło się we mnie dziecko. Pochłonęłam się całkowicie zabawą ze stworkami do momentu, gdy podeszła Galia. Była o wiele bardziej spokojniejsza i szczęśliwsza niż niecałą godzinę temu. Lot samolotem był dla niej stresujący. Jeszcze większą panikę wywołał chaos panujący w mieście. Kirlia wychowała się wśród ciszy strumyka, słodkich zapachów owoców oraz pięknych drzew. Duże miasta i panujący w nich zgiełk wpędzały ją w stan lękowy.
- Tu jest cudownie. - oznajmiła zrywając różowego kwiatka. - Mogłabym zostać tutaj na zawsze. - wyznała robiąc piruety w powietrzu.
Zebrała w sobie całą siłę woli. Próbowała powstrzymać napływające łzy.
- Chciałabym, żebyś tutaj zamieszkała do momentu, kiedy zawiozą cię do twojego domu. - ciężar spadł mi z serca. - Mogłabyś całe dnie kąpać się w pięknym jeziorze, tańczyć wśród kwiatów i zaprzyjaźnić się z tutejszymi Pokemonami. - wytłumaczyłam jej. Słuchała mnie uważnie. - Wiem, że bardzo tęsknisz za swoim domem. - głos mi się załamał. - Bardzo Cię kocham, chociaż krótko się znamy. Jesteś taka dzielna, urocza i kochana, ale twój dom jest na wolności. Przepraszam! Proszę nie złość się na mnie. - Kirla starała mi łzę spływającą po policzku. Dotknęła mojej twarzy tak delikatnie jakby była drogocennym skarbem, ale w środku czułam się jak ostatni śmieć.
- Wiem wszystko. - wyszeptała. - Potrafię czytać w myślach.
- Jesteś zła? - załkałam. Łzy spływały mi strumieniem po twarzy.
- Za bardzo Cię kocham, aby się gniewać. - mocno mnie przytuliła. - Zawsze będę przy Tobie. Mamy więź telepatyczną.
Rozpłakałam się na dobre. Prawda była taka, że ona tęskniła za swoim rodzinnym domem znajdującym się w lasie w Hoenn. I to bardzo. Czułam to w swoim sercu...



Hej :) Tęskniliście za rozdziałami? Jak się Wam podoba ten rozdział?
Jakie są Wasze ulubione Pokemony z Kalos. Wypisz Ci mi. Taka moja mała prośba. Wasze blogi nadal nadrabiam. 
 

piątek, 27 stycznia 2017

Hej ;)

Wróciłam! Po długiej przerwie stwierdziłam, że nie mogę porzucić tego bloga. Historia Laury nadal będzie kontynuowana. W najbliższym czasie postaram się odwiedzić Wasze blogi i skomentować. Rozdziały będą pojawiać się dwa - trzy razy w miesiącu. Pierwszy pojawi się w połowie lutego. Stęskniliście się?


piątek, 14 października 2016

Rozdział siódmy część druga - Przyjaźń na zawsze

Laura

- Nie! Ninja! Nie kupię ci lodów czekoladowych! - wrzasnęłam na podopiecznego, kiedy próbował wymusić ode mnie piątą gałkę przepysznego deseru. Chwycił się desperacko wózka z lodami trzymając się przednimi łapkami z nikłym zamiarem odejścia bez lodowego przysmaku. Ciągnęłam go za tylne kończyny próbując wybić głupi pomysł mojemu starterowi. 
Sprzedawczyni patrzyła na nas z politowaniem. Pewnie swoim zachowaniem odstraszaliśmy jej potencjalnych klientów oraz zwracaliśmy szczególną uwagę na siebie wielu przechodniów myśląc, że jakaś zła matka nie pozwala kupić własnemu synkowi lodów.
- Fro..kie. - jęczał.
Zaczerwieniłam się ze wstydu. Fennekin popatrzyła obojętnym wzrokiem na Froakiego. Z wyraźną niechęcią i poświęceniem wskoczyła mi na ramię po czym bez żadnego ostrzeżenia dmuchnęła w niego niewielkim płomieniem ognia. Ninjy skurczyły się źrenice. Wyskoczył wysoko trzymając się za kuperek, z którego wydobywał się dym spowodowany wcześniejszym kontaktem z ogniem. Przeraźliwy pisk rozniósł się po całym Olivine powodując całkowite osłupienie wśród przechodniów. Fraokie wskoczył do najbliższej fontanny i z wyraźną ulgą wypisaną na buzi odetchnął po bolesnym wstrząsie.
- Megan. - obdarzyłam ją piorunującym wzrokiem. Jednak nie wyszedł mi z powodu zachowanie Ninjy. Byłam bliska wybuchnięcia śmiechu. - Dlaczego to zrobiłaś?
- Fennekin. - wytłumaczyła odwracając oskarżycielsko o głowę oznajmiając, że nie miała najmniejszej ochoty rozmawiać ze mną na ten temat.
Załamałam ręce.
Gdybym wiedziała, że tak trudno jest wychować dwójkę kapryśnych nastolatków - Pokemonów to przeczytałabym z kilkanaście książek chcąc zrozumieć ich ciągłe fochy oraz zrozumieć, gdzie popełniłam błąd w ich wychowaniu.
Wzięłam Megan w ramiona. Stawiała wyraźny opór próbując wydostać się w uścisku. W końcu ugryzła mnie mocno w dłoń. Jęknęłam cicho zagryzając dolną wargę zębami. Po nadgarstku spłynęły mi krople świeżej krwi, które powoli spływały po całej ręcę i spadały na ziemię.
- Dlaczego to zrobiłaś? - spytałam ze łzami w oczach. Nie sądziłam, że ból spowodowany zwykłym ugryzieniem okaże się taki okropny. Megan ułożyła swoje duże uszy w smutnym geście. Zaczęła lizać mi rękę, kiedy zrozumiała swój czyn. Froakie wskoczył mi na ramię i morderczym wzrokiem spojrzał na spłoszoną Fennekin. Ta wyskoczyła mi z uścisku i z podkulonym ogonem uciekła w stronę tłumu przechodniów. Chciałam pobiec za nią, gdy przede mną niespodziewanie wyrosła Riley z miną troskliwej matki rozkazała mi odkazić rany w najbliższym Centrum Pokemon.
- Ninja. - poklepałam mojego partnera, który prawie zemdlał na widok krwi. - Idź po nią...

Megan

Biegłam najszybciej jak potrafiłam wśród niezliczonej ilości przechodniów starając jak najprędzej wydostać się z labiryntu nieskończonych rozmów, hałasu, zapachu spalin, krzyku dzieci oraz złowrogich spojrzeń.
Ludzie.
Nigdy nie istniała przyjaźń pomiędzy Pokemonem a człowiekiem... Nabrałam takich przekonań, kiedy przeżyłam ogromny zawód spowodowany przez byłą trenerkę. Pamiętam jakby wydarzyło się to wczoraj...
Spotkaliśmy się pewnego pięknego, wiosennego dnia. Byłam bardzo podekscytowana, ponieważ do laboratorium profesora Sycamore - mojego pierwszego, troskliwego opiekuna miała zagościć gromadka nowych, przyszłych trenerów. Z emocji cały czas skakałam po holu czekając z niecierpliwością na nich. Minęło kilka dobrych godzin zanim poznałam ją.
Weszła do głównego holu z pewną dozą nieśmiałości tak cichutko jak ciepły, delikatny powiew wprawiający w ruch kłosy. Miała niecałe dwanaście lat. Wyglądała jak zwyczajna dziewczynka marząca zostać królową Kalos. Długie, blond włosy miała spięte w dwa urocze kucyki za pomocą różowych kokardek, buzię miała pulchną pokrytą niezliczoną ilością piegów, usta były koloru krwistoczerwonego układające się w duży uśmiech, bystre błękitne oczy z dokładnością oglądały pomieszczenie. Miała na sobie różową sukienkę z dużą białą kokardą zawiązaną w tali oraz fioletowe pantofelki.
- Jesteś idealna. - oznajmiła, kiedy zobaczyła mnie ukrytą za jednym z regałów z książkami. Przytuliła mocno.Wesoło pomerdałam ogonkiem wyrażając własną radość. - Od tego momentu będziemy stanowić niezwykły duet w pokazach.
Na samą myśl o spędzeniu z nią czasu moje serce zabiło mocniej. Nie wiedziałam wówczas, że pokazy to najgorsza rzecz z jaką przyjdzie mi się zmierzyć.
Wykonywałam wszystkie polecenia posłusznie chcąc za wszelką cenę zadowolić trenerkę. Z każdym kolejnym treningiem, występem czułam się coraz gorzej. Te wszystkie niewygodne i kompromitujące wdzianka, drażliwe światła reflektorów, okrzyki publiczności tworzyły mieszankę wybuchową powodując ciągłą niechęć. Nie chciałam tego robić. Bardziej ciągnęło mnie do pojedynków, solidnego treningu fizycznego oraz ogromnej satysfakcji z wygranej. Z niezwykłym zapałem oglądałam po cichaczu zawody Pokemonów w Centrum Pokemon, kiedy wszyscy spali. Tak bardzo się w to wciągnęłam, że na pokazach byłam myślami odległa w Lidze Kalos. Moja trenerka nie zareagowała w pozytywny sposób, kiedy spuściłam się w staranie o zdobycie klucza.
- Dlaczego nie chcesz ubrać tego?! - wydarła się pewnego razu, kiedy pogryzłam kiczowate, ciasteczkowe wdzianko. Smakowało przepysznie. - Tyle dla Ciebie zrobiłam. To jest nasze wspólne marzenie, więc oczekuję od Ciebie zaangażowania.
Bardzo pragnęłam sprostać jej wymaganiom, ale okazywały się one ponad moje siły. Trenerka również przestała dbać o mnie.  Przyczyniło się to do bolesnego przeżycia.
Pamiętam dokładnie ten dzień. Nastała wówczas okropna zima z niemiłosiernie niską temperaturą oraz poważnymi opadami. Moja trenerka z hardością szła przez niesprzyjające warunki pogodowe ubrana w ciepłą, różową kurtkę oraz otulona puchatym szalem i ogromną czapką na głowie. Dzielnie kroczyłam za nią zamrożonym ogonkiem i bliska rozchorowania się przez paskudne zimno. Nie rozumiałam, dlaczego nie chciała zamknąć mnie w Pokeballu. Po chwili doszłam do wniosku, że to zwyczajny trening będący karą za ostatni występ, który całkowicie zepsułam zapominając jednego ruchu. Byłam przekonana, że to chwilowe ostrzeżenie za złe wykonanie układu. Bardzo się pomyliłam.
Dziewczyna wyciągnęła z kieszeni kurtki mój Pokeball. Zamerdałam wesoło ogonkiem przeczuwając, że moje katusze na tym mrozie się skończyły. Wtedy moja najlepsza przyjaciółka rzuciła czerwono-białą kulą prosto w najbliższe drzewo. Siła była tak duża, że kula rozpadła się na małe kawałeczki.
- Od teraz nie jesteśmy drużyną.
Te słowa na zawsze utknęły w mojej pamięci. Pierwsze co poczułam to okropny ból w okolicach serca. Nie rozumiałam co przed chwilą zaszło. Moje emocje wzrosły, kiedy dziewczynka znajdowała się daleko ode mnie. Z wszystkich sił starałam się ją dogonić, ale moje krótkie nóżki utrudniały mi to zadanie.
Tamten dzień na zawsze zmienił moje życie. Zaczęłam spostrzegać ludzi jako wrogów, którzy wraz z czasem pozbywają się niepotrzebnych przyjaciół. Przez pewien czas wiodłam prawdziwe, szczęśliwe życie w pięknym lesie wśród małych Pokemonów. Niestety moje harmonijne czasy w dziczy przerodziły się w koszmar, kiedy do lasu wprowadziła się grupa olbrzymich dyktatorów nękających mieszkańców. W końcu dopadli i mnie powodując kilka powierzchownych ran. Uciekłam przed nimi, dzięki znajdującego się niedaleko budynku, w których byli przekonani, że robi się eksperymenty na Pokemonach. Było to zwykłe Centrum Pokemon.
Tam zaczęła się moja kolejna przygoda... razem z niedorozwiniętym Froakiem, niedawno poznaną Kirlią oraz dziewczyną o imieniu Laura.
Humor poprawił mi się na myśl o trenerce.
Mimo swojego nierozgarnięcia Laura jest bardzo dobrą przyjaciółką. Zawsze mnie wspiera w czasie bitwy oraz doradza jakiego ataku mam użyć, aby skutecznie znokautować przeciwnika. Jednak staram się być wobec niej oschła. Nie mam do treneki dużego zaufaniu z powodu jeszcze nieodkrytych zamiarów wobec mnie. Próbuję. To dobre słowo,  ponieważ czasami zniżam się do poziomu dawnej Fennekin, która okazuje uczucia. Kiedyś taka byłam, ale życie w samotności nauczyło mnie niezależności oraz dumy. I takimi cechami zamierzam się kierować w stosunku do całej drużyny.
Megan.
Samo nadanie imienia było bardzo ciekawym doświadczeniem. Zważywszy na to, że mało jaki trener nazywa swoich podopiecznych. Megan znaczy niezależna, dumna, piękna oraz z królewskim rodem. Z tymi określeniami kojarzy mi się moje piękne imię. Myślę, że specjalnie wybrała....
Nastawiłam uszy.
W ostatnim momencie odskoczyłam przed jasnoniebieską kulą. Zobaczyłam Pokemona poruszającego się na dwóch tylnych łapach, który z hardym wzrokiem spoglądał na mnie. Uśmiechnęłam się ironicznie. Idealna chwila na stoczenie walki.
- Riolu! Kula Aury! - rozkazała jego trenerka.
Wytworzył w łapkach podobną broń co wcześniej z ogromnym zamiarem użycia go na mnie. Stworek biegł w moim kierunku w szybkim tempie. ,,Ale mi się trafił przeciwnik" - pomyślałam z zachwytem po czym odbiłam kulę za pomocą Stalowego Ogona. Stworek znacząco odleciał kilka metrów dalej tworząc za sobą ogromne tabuny kurzu. Mimo bolesnego spotkania z moim ogonkiem na jego buzi pojawił się duży uśmiech.
- Ukryta Siła!
Przyjęłam bojową postawę chcąc użyć silnego Miotacza Płomieni na przeciwniku, kiedy usłyszałam przerażony głos mojej trenerki. Wbiegła ona przede mną biorąc cios na siebie. Przez chwilę panowała całkowita cisza, a na twarzy trenerki Riolu pojawił się grymas przerażenia. Po czym Laura wydała cichy jęk i z wielkim hukiem poleciała w stronę najbliższego drzewa. Na szczęście w ostatnim momencie złapał ją Froakie za pomocą Frąbelków, z których zrobił biały, bąbelkowy sznur.  Zaplątał go wokół nastolatki zatrzymując ją w locie i powodując niezbyt bolesny upadek na ziemi.
- Megan jest moja. - zawołała, kiedy chwiejnym krokiem wstała z piasku strzepując z siebie niepotrzebny kurz.
- Przepraszam. - podbiegła do niej przestraszona trenerka Riolu pomagając utrzymać jej równowagę. Zawarczałam na nią ostrzegawczo, kiedy dotknęła Laury. To samo zrobił niebieski stworek widząc gwałtowne ruchy nieogarniętej brunetki...
Nasze spojrzenia spotkały się wyrażając pewną dozę nienawiści oraz wyraźnej pogardy. Od razu wiedziałam, że między nami nigdy nie zagości zgoda zważywszy na złowrogie zamiary. Warczeliśmy na siebie nieustannie z każdą sekundą z coraz większym pragnieniem zaatakowania.
- Ty mi kogoś przypominasz. - stwierdziła rudowłosa trzymając pod ramię siedemnastolatkę. - Jesteś dziewczyną, z którą mam się zmierzyć w pierwszej rundzie.
Laura obdarzyła rozmówczyni długim spojrzeniem.
- Tak. - przypomniała sobie. - Sophie...
- ... Laufen. - dokończyła. - Sophie Laufen.
- Sophie?!
- Laura? - zdziwiła się. - Stara! Parę dobrych lat cię nie widziałam. Co tu robisz?
Słysząc konwersację nastolatek kopary opadły nam do ziemi. Całkowicie nie rozumieliśmy radości naszych trenerek. Przecież jego ruda 'marchewka' są przeciwniczkami. Dziewczyny zawzięcie rozmawiały ze sobą oraz śmiały się wniebogłosy, że miałam wielką ochotę walnąć głową w drzewo i spytać się, gdzie popełniłam błąd.

Kilka godzin później

Laura wróciła bardzo późnym wieczorem, kiedy reszta jej młodszych przyjaciół już od dawna słodko spała. Czekałam na nią zdenerwowana chcąc opieprzyć ją za nieodpowiedzialne zachowanie. Jest zdecydowanie za młoda, żeby wracać po północy do pokoju. Wraz z przekręceniem się klucza w drzwiach Ninja i ja podbiegliśmy pod nie w celu zobaczenia trenerki. Galia słodko spała od kilku godzin tłumacząc nam, że brunetka spedza przyjemnie czas z przyjaciółką. Nie wierzyłam jej. Pewnie biedna Laura przeżywała istne katusze musząc stawać w pojedynkę z wrednym Riolu.
- Ninja. - ucieszyła się widząc swojego startera. Obdarzyłam ją wkurzonym spojrzeniem.
- Fenne-kin. - zaczęłam.
- Zazdrosna?
Prychnęłam i odwróciłam obrażona głowę.
- Podobno podoba ci się Riolu. - mrugnęła porozumiewawczo oczkiem.
Zawarczałam.
- Tylko się z Tobą drażnię. - uśmiechnęła się. - Jutro skopiesz mu tyłek.
Ta wiadomość poprawiła mi humor.
Po pół godziny cała nasza czwórka leżała rozwalona na jednym łóżku w różnych dziwacznych pozach. Galia miała nogi na brzuchu Laury, Ninja miał prawą stopę trenerki pod nosem, a ja leżałam ściśnięta pomiędzy ścianą a nastolatką.
- Przepraszam. - wyszeptała przez sen. Miała zamknięte oczy i niepokojąco poruszała rękami. - Nie chciałam tego zrobić.
Domyśliłam się co dręczyło moją trenerkę. Uwolniłam się z ciasnego ścisku i położyłam się blisko niej. Dziewczyna objęła mnie mocno z wielkim uśmiechem na twarzy. W takich pozycjach - wszyscy szczęśliwie przespaliśmy kilka pięknych godzin.

Cała nasza czwórka wkroczyła na pole bitwy z prawdziwy hartem ducha chcąc zdobyć miejsce w półfinale. Walka zapowiadała się na bardzo wyrównaną z powodu silnego przeciwnika. Riolu posłał mi wyzywające spojrzenie oraz chytry uśmieszek. Postanowiłam pograć mu na nerwach obdarzając go uwodzicielską pozą oraz przenikliwym spojrzeniem. Niebieski stworek pogardliwie prychnął.
Ustawiliśmy się na wyznaczonych miejscach z ogromnym zamiarem poderżnięcia sobie nawzajem gardeł. Z emocji zaczęłam niespokojnie poruszać się po boisku, warcząc przy tym na przeciwnika. Riolu zachowywał się podobnie. Niezrozumiałe przemówienie arbitra trwało w nieskończoność odbierając całą radość ze skopania tyłka niebieskiemu debilowi. Laura posłała mi przyjazny uśmiech w celu uspokojenia moich pragnień. Niestety to nie pomogło.
Sama nie wiem, ale od początku znienawidziłam go. To stało się wraz z zobaczeniem jego paskudnej mordy. Ten podły uśmieszek skojarzył mi się z tak dużą pewnością siebie, że miałam ogromną ochotę wbić go w ziemię za pomocą Stalowego Ogona. Jeszcze nigdy nie zareagowałam tak negatywnie na przeciwnika. Wydaję mi się, że to wszystko wzięło się z przerwanych przemyśleń na temat bolesnej przeszłości lub możliwości spotkania silniejszego przeciwnika ode mnie.
:Laura korzystając z okazji wyciągnęła swój mały komputerek z kieszeni w celu zweryfikowania niebieskiego dupka:


Riolu  - pokemon pies. Stworek porusza się na dwóch łapach, dzięki czemu może z niezwykłą szybkością zadawać ciosy przeciwnikowi. Jest wrażliwy na moc aury. Jest bardzo lojalny względem trenera.

- Bitwę czas zacząć! - oznajmiła arbiter. Te słowa były bardzo przyjemne dla mojego serca.
Cała publiczność przestała istnieć w ciągu kilku sekund. Byłam tylko ja oraz wróg i moja prawdziwa rodzina: nierozgarnięty, ale lojalny przyjaciel Fraokie Ninja, nieśmiała Galia trzymająca za mnie kciuki i prawdziwa przyjaciółka, o której zawsze marzyłam - Laura. Z takimi kibicami nie mogłam przegrać walki. 
Jako prawdziwa dama rozpoczęłam spotkanie od najbardziej dużego Miotacza Płomieni jakiego w stanie mogłam wytworzyć. W ciele towarzyszyło mi przyjemne ciepło sprawiające satysfakcję z powodu podpalenia przeciwnika. Ten naprężył swoje chuderlawe łapki reprezentując niewidoczne mięśnie. Napinał je jakby był zawodowym siłaczem  lub narcystycznym Machompem. Pochłonęła go fala ciepła tworząc gigantyczne tornado. Stracił z pewnością dużo siły.


Jakie było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłam niewzruszonego Riolu prezentującego swoje mięśnie jakby Miotacz Płomieni nie wywarł na nim najmniejszego wrażenia. posiadał tylko kilka nieznaczących zadrapań spowodowanych ogniem.
Wbiłam moje pazurki z nerwów w ziemię. Moje starania poszły na marne. Nie mogłam znieść jego potwornego uśmieszka na twarzy, więc bez najmniejszego ostrzeżenia ruszyłam na niego z prawdziwą furią wymalowaną na buzi. Próbowałam podrapać go z całych sił swoimi ostrymi pazurami, ale ten frajer unikał wszystkie moje  nieudane ciosy. Taka zabawa trwała kilka dobrych minut przyprawiając mnie o zawrót głowy. W końcu Pokemon zadał mi najmocniejszy prawy sierpowy jaki przeżyłam w życiu. Poleciałam daleko od tyłu pozostawiając za sobą zranioną dumę. Uderzyłam w ścianę powodując małe wgniecenie. Mimo bolesnego lotu czułam, że tak szybko się nie poddam. Wykonałam kolejny Miotacz Płomieni, w którego wskoczyłam i otoczona przez falę ognia wytwarzaną przez cały czas z mojego pyszczka dopadałam Riolu uderzając w niego Stalowym Ogonem otoczonym przez dzikie płomienie. Podobnie jak ja uderzył z impetem w ścianę. Odrobinki pyłu spadły na jego ciało powodując lekkie zabrudzenie, jednak nie zmył on pewnego siebie uśmieszka.
Podobnie jak na początku naszego spotkania zaczął wytwarzać jasnoniebieską kulę w swoich przednich łapkach. Z kolei ja wytworzyłam złotą kulę w pyszczku. Oba pociski spotkały się pośrodku powodując niezły wybuch. Przymknęłam delikatnie oczy, aby żadne drobinki piasku nie zawadzały mi widoczności. Z ogromnej burzy powstałej ze zderzenia się ataków wyskoczył niespodziewanie Riolu rzucając we mnie fioletową kulę. Nie poczułam żadnego bólu.
Bez chwili wytchnienia pognałam prosto na przeciwnika po czym odbiłam się od jego głowy, aby posiadać dobry punkt ataku. Małe, złote i pomarańczowe drobinki pyłu tworzące spektakularny efekt spadły prosto na Riolu zadając mu poważne uszkodzenia poprzez poparzenie. Nagle przeszedł mnie ogromny skurcz. Wokół zaczęły lewitować małe, fioletowe kulki odbierające mi energię. Spadłam na ziemię z impetem.
- Skąd on zna ten ruch?! - zdziwiła się moja trenerka.
To była Trucizna. Powodowała poważne rany w ciele przeciwnika powodując zabranie energii w kolejnych turach. Ja już mu pokażę!
Z całych sił się skoncentrowałam, aby ten ruch wyszedł jak należy. Mrugnęłam do niego uwodzicielsko z przesłodzonym, sztucznym uśmiechem czekając na efekt końcowy. Małe, różowe serduszka poleciały w stronę przerażonego Riolu. Wydarzyła się rzecz niezwykła. W połowie drogi serduszka rozpłynęły się powodując wielki uśmieszek na buzi debila. Do tego fioletowe kuleczki ponownie zaatakowały.
Niebieski stworek zaczął biec w moim kierunku z niewyobrażalną prędkością pozostawiając za sobą białą smugę. W ostatnim momencie uniknęłam zderzenia łapiąc jednocześnie zębami ogon wroga. Prędkość nadana przez przeciwnika spowodowała, że zakręciłam się kilka razy wrzucając go w ziemię. 
Zaczęłam ciężko oddychać. Długo nie pociągnę tej walki. Czas zadać ostateczny cios nokautujący przeciwnika.
Zamierzałam użyć Miotacza Płomieni jako mojej tajnej broni. Ten moment przypomniał mi wcześniejszą walkę. Laura zachowała się niezwykle głupio i nieodpowiedzialnie wchodząc na pole walki pomiędzy walczące ze sobą Pokemony. Skończyło się to na kilku siniakach i potłuczeniach... ona zrobiła to dla mnie! Chciała ochronić przez niebezpieczeństwem! Jaka ja byłam głupia, kiedy ugryzłam ją dzisiaj! Przecież Laura mnie bardzo kocha. Od samego początku obdarzyła miłością, a ja głupia nie potrafiłam tego dostrzec!
Ponownie skoczyłam wysoko chcąc zadać odpowiedni cios. Riolu uczynił to samo. Z buzi wybuchł prawdziwy płomień pochłaniając przeciwnika. Myślałam, że zwycięstwo miałam w kieszeni, kiedy z czeluści ognia wydostał się Riolu. Trucizna ponownie osłabiła mój organizm. Stworek dotknął mnie swoją prawą łapką powodując silne odrzucenie w tył. Ponownie trafiłam w ścianę spadając z niej osłabiona.
- Fennekin jest niezdolna do walki. - oznajmiła arbiter. 
Laura podbiegła do mnie zmartwiona. Wzięła mnie na ręce i delikatnie pogłaskała. Nie mogłam znieść faktu, że ją zawiodłam.
- Fantastycznie się spisałaś. - pochwaliła. - Jestem z Ciebie bardzo dumna.

Laura

- Bardzo będę za Wami tęsknić. - przyznałam ze łzami w oczach, kiedy żegnałam się z całą paczką przyjaciół.
Za dziesięć minut miałam odlecieć samolotem do Lumoise wracając do swojej podróży po Kalos i zdobywania odznak. Mój pobyt w Olivine przedłużył się o kilka dni z powodu wzięcia udziału w pokazach. Wujek na szczęście to zrozumiał oraz czekał na mnie z niecierpliwością. Bardzo się za nim stęskniłam.
Przytuliłam się do Aiki serdecznie dziękując za pomoc przy choreografii na występ mój i Galii. Tym samym gestem obdarzyłam Nate dziękując za cierpliwość do Froakiego w czasie prób oraz podkładania głosu mojemu nieznośnemu starterowi. 
Z Riley żegnałam się najdłużej. Byłyśmy ściśnięte przez dobre kilka minut. Nasze bluzki wsiąkły łzy. Bardzo jej podziękowałam za wszystko. Pożegnałam się z nią całusem w policzek zapraszając do Kalos.
Mei wyjechała kilka dni wcześniej. Z nią miałam podobne pożegnanie.
Weszłam do samolotu w ostatnim momencie tuż przed zamknięciem przez stewardesę drzwi. Odetchnęła z ulgą, kiedy zajęłam miejsce przy oknie z Ninją obok mnie. Pomachałam trójce przyjaciół na pożegnanie. Zdałam sobie sprawę, że przez cały pobyt w Johto nie zeskanowałam podopiecznej Riley. Zrobiłam to natychmiast:


Chikorita - Pokemon trawiasty. Jest potulnym stworkiem. Za pomocą swojego liścia na głowie może oczyścić powietrze. Nie lubi wdawać się w walki. Została wybrana na jednego ze starterów w regionie Johto z powodu przyjaznego charakteru.

- Miło cię widzieć. - oznajmiła znajoma. Była to Alexa ze swoją Helioptile oraz siedzącą obok niej Violą. Przynajmniej będę miała dobre towarzystwo podczas długiej podróży samolotem.

Hej :)
Przepraszam za znaczne opóźnienie, ale zaczynałam ten rozdział z kilka razy. Chciałam, aby wyszedł idealny. Mam nadzieje, że przypadł Wam do gustu.
Mam pytanie do innych pisarzy blogów pokemonowych. Jak wybieracie swoją drużynę stworków? Macie zaplanowane od samego początku? Będziecie mieć standardowe sześć czy więcej? 
Kronikarzu ;) następny rozdział będzie zawierał małą niespodziankę dla Ciebie :3
 Co sądzicie o zachowaniu Fennekin i jej przeszłości?








niedziela, 2 października 2016

Rozdział siódmy część pierwsza - ... chce Wam opowiedzieć o mojej przyjaźni z tym pasztetem.

Laura

- Cholera! W co ja się wpakowałam?! - wrzeszczałam w myślach. Stałam na scenie zasłoniętą bordową kurtyną. Słyszałam wyraźnie podekscytowane szepty publiczności nie mogącej doczekać się kolejnego występu oraz prowadzącą informującą publiczność o moim pochodzeniu. Przez małe, wąskie szczeliny padały promienie reflektorów dając odrobinę światła.
Przelatywałam w myślach zaplanowany scenariusz występu pamiętając o najważniejszych szczegółach takich jak ciągły kontakt z widownią i jurorami oraz pełne zaufanie Pokemonowi. Poprawiłam moją sukienkę. Ciągle nie mogłam uwierzyć, że Riley dała radę namówić mnie na pokaz w tym stroju. Wyglądałam jak baletnica z nadwagą. Do tego ten seksowny biały kolor podkreślał moje niedoskonałości, nie wspominając o idealnym kucyku związanym śnieżnobiałą wstążką oraz srebrnym brokacie na całym ciele. Nie wiem czy kiedykolwiek pozbędę się tych drobinek szatańskiego pyłu!
- ... przed państwem wystąpi niezwykła nastolatka z Kalos! Laura Sycamore! Wielkie brawa dla niej! Dzisiaj będzie jej debiut! - oznajmiła prowadząca.
- Chyba porażka. - wyszeptałam.
Czerwono-biała kula, którą trzymałam w przy specjalnym pasku służącym jako ozdoba stroju baletnicy potrząsnęła się lekko. Galia wyczuła moje emocje, które udzieliły się również jej. Próbowałam uspokoić oddech, aby nie popaść w całkowity stres. Niestety moja trema to złośliwa i podła zabójczyni pewności siebie. Od prezentacji trenera oraz piękna podopiecznego zależy przejście do kolejnego etapu ocenianych przez Wielką Trójkę, czyli trio bezwzględnych jurorów.
Światła reflektorów na moment oślepiły moje oczy. Szybko przyzwyczaiłam się do białego światła. Publiczność wydawała mi się czarnym tłumem, a cisza jaka panowała dodała zastrzyku zapomnianych dawno niesamowitych uczuć. Przypomniała mi wspaniałe lata, kiedy uczyłam tańczyć się baletu pod czujnym okiem jednej z najlepszych nauczycielek w Kalos. Cudownych dziesięć lat ćwiczeń, poz oraz akrobacji nie poszły w zapomnienie. Niestety z powodu głębokiej depresji spowodowanej pewnym wypadkiem i poważna kontuzja stawu skokowego zastrzygnęła o przerwaniu kariery baletnicy. Ta mieszanka wybuchowa doprowadziła do nawyku podjadania i spadku sprawności fizycznej. Jednak teraz na tej scenie nie byłam zwykłą nastolatką wspominającą swoje dzieciństwo, ale młodą baletnicą cieszącą się własnym debiutem.
Usłyszałam znajome, spokojnie takty muzyki klasycznej. Zamknęłam oczy, aby lepiej wsłuchać się magię melodii oraz dodać dramatyzmu występowi. Zaczęłam od nieśmiałych ruchów rękami oraz lekkich obrotów na palcach. Po chwili nadszedł moment w muzyce, który ze spokojnej, sielankowej nuty przechodził w bardziej ekspresyjne dźwięki. To była idealna chwila. Wyrzuciłam w powietrze Pokeballa robiąc przy tym piruety wokół własnej osi na palcach prawej stopy zachowując rozpogodzony wyraz twarzy. Czułam w kościach, że będę miała poważne zakwasy i przez najbliższy tydzień nie wyjdę z łóżka, ale dla takiej radości jaką w sobie posiadałam mogłabym tańczyć codziennie. Powiedziała dziewczyna, która nienawidzi ruchu! Obok mnie pojawiła się Galia przybierając podobną pozę. Wtedy zaczęłyśmy nasz wymyślony układ. Dałyśmy się ponieść muzyce, emocjom oraz nieopisanej radości. Galia wytworzyła śnieżnobiałą kulę, która poleciała wysoko. Wybuchła powodując deszcze srebrnych drobinek na nas, kiedy ponownie wykonywałyśmy piruety. Po chwili ukłoniłyśmy się nisko czekając na werdykt. Przez pierwsze sekundy publiczność milczała wprawiając mnie w zaniepokojenie czy występ nie przypadł im do gustu. To była tylko cisza przez ogromną burzą oklasków. Publiczność oszalała! Wstała z miejsca, aby pochwalić nasz pokaz nie kryjąc zachwytu. Nawet jurorzy podnieśli się ze swoich foteli.
Pierwsza odezwała się Jasmine - tutejsza liderka sali typu kamiennego. Miała piękne, kasztanowe włosy splecione w warkocza, łososiową sukienkę oraz pogodny wyraz twarzy.
- Twój występ był olśniewający. - stwierdziła. - Twoje ruchy zaczarowały publikę, która nie mogła oderwać od Ciebie wzroku. Kirlia pojawiła się w idealnym momencie podkreślając piękno występu.
- Dziękuję. - ukłoniłam się zdyszana.
Następnie głos zabrała dobrze mi znana siostra Joy z pobliskiego Centrum Pokemon. Miała na swój tradycyjny strój pielęgniarki.
- Jedno słowo. Magiczny.
- Dziękuję.
Trzecim jurorem był znany znawca mody Mallys mieszkający w Kalos, ale mający pochodzenie z Johto. Był samym projektantem ubrań królowej Arii oraz bardzo szanowanym krytykiem wśród swoich kręgów. Jego obawiały się najbardziej wszystkie uczestniczki występujące w pokazach.
- Powiedź mi Laura. - zaczął swoim surowym tonem z kamienną miną. - Czy znasz pojęcie prezentacji Pokemonów?
- Tak. - odpowiedziałam pewnie. Żaden modniś nie zepsuję mojej pewności siebie przez własne humorki.
- Odnoszę inne wrażenie. - odparł. - Ten występ był bardziej twoim debiutem niż twojej podopiecznej. Widownia skupiła uwagę nad talentem wspaniałej baletnicy, Kirlia grała tam tylko nieznaczny dodatek dodając efekty specjalne podkreślające występ. Ludzie bardziej zachwycali się magią twoich ruchów niż podziwianiem Pokemona. - wytłumaczył. - Sam występ nie był zły. Osobiście jestem pod wrażeniem umiejętności nabytych przez godziny ciężkich treningów. Zauważyłem tylko pewne niepokojące aspekty. Podczas występu delikatnie podwinęła ci się bluzka. - publika zachichotała. Mallys odwrócił się do widowni ze swoją poważną miną. - Wy tylko o jednym.- publiczność wybuchnęła śmiechem. Juror nie przejął się zbytnio reakcją tłumu tylko powrócił do rozmowy. - Na brzuchu zobaczyłem ogromnego siniaka. - wyszeptał na tyle głośno, aby pozostałe jurorki oraz ja z Kirlią zdołałyśmy usłyszeć. - Czy jest on z treningu? Czy może ktoś cię skrzywdził?
Jego twarz nie zmieniła się, kiedy zadał to trudne pytanie. Jednak dostrzegłam pewne iskierki zaniepokojenia w jego błękitnych oczach. Podobnie wyglądały pozostałe jurorki z niecierpliwością wyczekujące odpowiedzi.
- Nie. - zapewniłam ich. Wgłębi ducha modliłam się, żeby uwierzyli w mój spokojny ton oraz sztuczny uśmiech. - Uderzyłam się mocno w kant stołu w nocy.
Wielka Trójka popatrzyła na siebie porozumiewawczo.
- Bardzo dziękujemy za występ. - oznajmiła Jasmine. - Wyniki pozostaną podane za niecałą godzinę. Przed nami kolejny...
Zbiegłam ze sceny cała czerwona i spocona ze stresu. Kurde! Nieźle wpadłam! Karciłam się w myślach, że podkusiło mnie, aby wziąć udział w tych zawodach. Mogłam spokojnie oglądać pokazy o wiele bardziej utalentowanych osób. Jakby wydała się prawda o cholernych siniakach to byłby koniec ze mną!
- Laura. - wyszeptała zaniepokojona Kirlia. Była ona blada oraz ledwo trzymała się na swoich chudych nóżkach. - Wszystko w porządku?
- Tak. - odparłam sprawdzając czy podopieczna nie była chora.
- O wszystkim wiem. - oznajmiła. Zignorowałam ten fakt nie wiedząc o czym mówi. - O twojej przyszłości.
Zamarłam.
- Widziałam ją dokładnie. - oznajmiła. - Czułam w sobie wszystkie uczucia jakie się w Tobie kłębiły przez lata.
- Galia. - kucnęłam naprzeciwko niej. - Obiecaj mi, że to pozostanie między nami. To będzie nasza wspólna tajemnica.
- Nie chcesz nikomu powiedzieć o tym, że...
- Nie. - przerwałam jej. - To jest zbyt bolesne dla mnie. Nie chcę rozdrapywać starych ran. Ten rozdział został przeze mnie zamknięty na zawsze.
- Ale...
- Nie! - podniosłam głos. - Nie mieszaj się w moją przeszłość!
Zdenerwowałam się. Schowałam Galię do Pokeballa patrząc się pustym wzrokiem w ciemną przestrzeń. Odruchowo chwyciłam się za brzuch, gdzie znajdował się dużych rozmiarów siniak. Kiedy go mocniej dotykałam przechodził mnie bolesny dreszcz po ciele.
- Tu jesteś Laura! - wyskoczył niespodziewanie uradowany Nate. - Chodź zobaczyć występy łatwej konkurencji. - chwycił moją prawą dłoń zmuszając do pójścia za nim. Odetchnęłam z ulgą, kiedy go zobaczyłam. Uwolnił mnie od rozmyśleń nad starymi dziejami...

Publiczność znalazła swoich kilku faworytów. Niestety nie zdołałam zapamiętać żadnego z występu z powodu ciągłych przemyśleń na temat przeszłości. Przed oczami przeleciały mi bolesne wspomnienia pomieszane z dobrymi chwilami spędzonymi z wujkiem.
Tak bardzo chciałam wrócić do Lumoise! Chciałam znaleźć w małym, przytulnym pokoju z wielkim kominkiem z kamiennym wykończeniem. Wtulić się w ulubiony puchaty, ciemnozielony kocyk trzymając w rękach jasnozielony kubek z gorącą czekoladą i czytać po raz setny najlepszą książkę jaka wpadła w dłonie, czyli ,,Nigdy się nie poddawaj, tylko walcz'' opowiadającą o słynnym Ashie Ketchumie i jego przygodach. Obok mnie siedziałby wujek - jedyna osoba bliska mojemu sercu. Czytałby swoje ulubione magazyny o Mega Ewolucji będąc opatulony ze mną kocem. Bardzo tęskniłam za takimi wieczorami w towarzystwie ta... wujka. Po raz kolejny chciałam nazwać go moim ojcem. Jakby na to nie patrzeć to jest moją jedyną bliską rodziną, więc mogę stwierdzić, że jest dla mnie jak tato.
- Froakie? - zaniepokoił się.
- Laura?! - potrząsnął mną delikatnie Nate. - Przeszłaś do kolejnego etapu.
- Co? - zdziwiłam się. Mój mózg trochę się popsuł od przypomnienia sobie niemiłych chwil. - Jakim cudem?
- Miałaś świetny występ. - oznajmił. - Tak stwierdzili jurorzy. Musisz się szybko przebrać! Za dwadzieścia minut będzie twój kolejny pokaz.
Moje smutki poszły w zapomnienie. Zamiast nich w moim sercu zagościła niespotykana radość pełna dużych nadziei na wygraną.
- Chodź Ninja. - zawołałam entuzjastycznie mojego podopiecznego. - Pora na występ prawdziwych gwiazd. - z wesołego zastrzyku emocji pomyliłam garderobę z męską toaletą. Wybiegłam z niej najszybciej jak potrafiłam zatrzaskując mocno drzwi. - Boże! Tego wstrętnego widoku nigdy nie wymarzę z pamięci! Do końca życia będę miała koszmary!
Ninja zaśmiał się głośno łapiąc się za brzuch i turlając się po podłodze.
- Bardzo zabawne! - zarumieniłam się. - Chodźmy się przygotować do występu. Teraz to ty w nim zabłyśniesz. - uśmiechnęłam się tajemniczo.

Drugi etap pokazów polegał na pokazaniu przyjaźni trenera z jego podopiecznym. Tym razem o przejściu do kolejnej części decydowała widownia, która za pomocą kolorowych lampek wskazywała na występ, który przypadł im do gustu. Jeśli liczba głosów przemieszczających się jako małe, kolorowe światełka przekroczy ponad siedemdziesiąt procent to gwarantuję to przejście do ostatniego etapu.
Weszłam pewnym krokiem na scenę ubrana w swój ulubiony podróżniczy strój: żółtą bluzkę z indiańskim motywem, zielone spodenki oraz bordowe trampki. Występując po raz drugi przed publicznością nabrałam spokoju ducha. Ninja wkroczył za mną ze swoją poważną miną. Posadziłam go na wysokim, barowym krzesełku przyniesionym wcześniej przez Nate na scenę. Światła lekko oślepiały moją twarz zakrywając publiczność.
- Witam ponownie wspaniałą publiczność! - przywitałam się. Na sali rozeszły się echem głośnie oklaski. - To jest Froakie. - pokazałam na niebieską żabę. - Jest wodnym starterem w regionie Kalos, którego otrzymałam od wujka Sycamore. Chciałabym przedstawić Wam historię naszej przyjaźni oraz wspólnej wyprawy ... z perspektywy mojego Pokemona.
Przez salę przeszły ciche pomruki. Przyłożyłam mikrofon wodnemu starterowi do buzi.
- Hej. - powiedział Froakie machając wesoło do publiczności. Przez chwilę panowała głucha cisza, gdy następnie wybuchły gromkie brawa. - Jak wspominała wcześniej Laura, chce Wam opowiedzieć o mojej przyjaźni z tym pasztetem. - przepłynęła fala śmiechu po widowni. - Zacznijmy od samego początku. - poruszał łapkami jakby wskazywał odległe czasy. - Kiedy dziesięcioletnie dzieciaki opuszczają własny dom pozostawiając szczęśliwych rodziców nie muszących użerać się z irytującymi pociechami. Niestety jej wujek musiał męczyć się z nią siedem lat dłużej. Współczuję mu. - wyznał. Publika zachichotała. - Nie śmiejcie się! Kiedy ja po raz pierwszy zobaczyłem Laurę stwierdziłem, że jej przyszły starter będzie miał przerąbane do końca życia! Przecież ona ciągle sapie jak traktor! Naprawdę wpadła do laboratorium niczym stado Donphanów, a jej dyszenie wziąłem za trzęsienie ziemi. - widownia zaczęła klaskać, kiedy Froakie krytykował moją słabą kondycję ze skwaszoną miną. - Nie tak wyobrażałem sobie moją trenerkę... Co to za wzrok?! - wskazał na chłopaka w drugim rzędzie. - Myślisz, że my Pokemony nie mamy upodobań względem idealnych towarzyszy?! Wy w czasie wyboru kierujecie się siłą, urodą albo talentem stworka nie zwracając uwagi na to, że podopieczny może mieć Was gdzieś. Taka prawda! Ciągle ględzenie to też Wasz atrybut. Wypominacie profesorowi, dlaczego nie MA odpowiedniego startera. Wy powinniście się cieszyć, że w ogóle te stworki z Wami wytrzymują. Wracając do tematu. - oznajmił. - Inaczej wyobrażałem sobie  mojego trenera. Wiecie jako Pokemon mający zostać Mistrzem Kalos widziałem siebie przy boku rosłego, silnego młodzieńca będącego prawdziwym twardzielem. Zamiast niepokonanego trenera trafiła mi się siedemnastolatka z nadwagą, z którą wstyd mi się pokazać na mieście. - załamał się. Publika oszalała. - Jednak ten pasztet nie jest wcale taki zły. Pewnego razu wkradnęła się do odrzutowca, aby uwolnić porwane Pokemony. Uratowała je wszystkie. Chciała zabrać za sobą jeszcze jednego, ale on stawiał wyraźny opór. Nie ufał jej. Później wybuchł pożar w maszynie, a ona została próbując wydostać upartego stworka. W końcu znaleźli się na takiej wysokości, że Pokemon nie wytrzymał i spadł w dół. Wiecie co zrobiła Laura? Skoczyła, aby uratować tego niedojdę. - publiczność zamilkła. - Dzięki niej przeżyłem. I z całego serca... - Ninja niespodziewanie skoczył na mnie mówiąc coś w swoim języku. Przytuliłam go mocno śmiejąc się wniebogłosy. Z Frąbelków wypadł mu mały mikrofon przez, który Nate podkładał głos mojemu podopiecznemu. Widownia wiwatowała przez kilka chwil oddając swoje głosy za pomocą lampek.
- Drodzy państwo. - wtrąciła się prowadząca. - Chce oznajmić, że...

Hej :)
Jestem w miarę zadowolona z rozdziału, ale brakuję mu więcej szczegółowych uczuć bohaterki :) zauważyłam to kończąc rozdział. Postaram się w  kolejny wprowadzić lepszy opis przeżyć. W tym tygodniu zrobię małe porządki na blogu. Zrobię zakładki kilku bohaterów.  Jak się Wam podoba rozdział siódmy?













niedziela, 25 września 2016

Rozdział szósty -Wielka próba. Laura Sycamore kontra Viola!

Wczesnym rankiem zaczęłam kolejną serię ćwiczeń. Tym razem mój trening polegał na wzmocnieniu więzi z całą drużyną. Wybraliśmy się na długi bieg po uliczkach magicznego miasta Olivine. Zachwycałam się tutejszą architekturą, majestatycznymi pomnikami, pięknem natury oraz świeżym morskim powietrzem. Trwało to dobre kilka minut, dopóki nie stanęłam przy pobliskiej tablicy ogłoszeń w celu zaczerpnięcia oddechu. Brak kondycji daje porządnie w kość.
- Froakie. - wrzasnął zniecierpliwiony wymuszoną przerwą. Bardzo przejął się dzisiejszą bitwą z Violą, więc nie brał pod uwagę żadnego odpoczynku. Galia zgromiła go zdenerwowanym wzrokiem. Dobrze zrobiła! Niech wie, że z kobietami nie można zadzierać!
- Zaraz do was dołączę. - wysapałam. Miałam już wrócić do treningu, kiedy moją uwagę przykuł pewien plakat.
,,Przeżyj niesamowitą przygodę!". Takie motto zachęcało młodych trenerów do wzięcia udziału w najbliższych nieoficjalnych zawodach pokazowych. Plakat był w kolorze jaskrawej neonowej zieleni z grubą czarną czcionką informującą o najważniejszych szczegółach. W rogach znajdowały się Pokemony typowe dla regionu Johto. Zawody miały trwać dwa dni z różnymi zadaniami dla określonej grupy wiekowej. Najbardziej (o dziwo!) nie rzucał się w oczojebny kolor plakatu, ale główne nagrody. Riley z zamkniętymi oczami mogłaby zgarnąć piękną, niebieską wstążkę z granatowym kamyczkiem na środku. Jednak najbardziej rzucała się nagroda w przedziale wieku od siedemnastu do osiemnastu lat. Można było wygrać jajko z tajemniczym stworkiem. Właściwie ten czynnik zmotywował mnie do podjęcia decyzji.
- Weźmiemy udział w pokazach koordynatorskich. - zdecydowałam bez możliwości zmiany zdania.
Galia natychmiast zareagowała entuzjastycznie swoimi skokami radości oraz prawdziwym, szczerym śmiechem. Po raz pierwszy widziałam ją tak szczęśliwą z powodu zwykłych pokazów. Innego zdania była Megan, która posłała mi spojrzenie wyraźnie mówiące, że nie zamierza ubierać się w słodkie, różowe ciuszki. Ninja okazał swojego rodzaju zadowolenie, kiedy oznajmiłam wszystkim:
- Musimy zacząć solidnie trenować, jeśli chcemy zdobyć odznakę oraz wygrać pokazy. - zmotywowałam drużynę. Dając im przykład ruszyłam biegiem niczym zawodowy biegacz walczący o złoty medal.




- Pojedynek pomiędzy Violą - liderką sali w Santalune a Laurą Sycamore z miasta Lumoise został rozpoczęty. W bitwie używamy tylko dwóch Pokemonów. Wyłącznie wyzywający może zmieniać swoich podopiecznych w czasie walki. - wytłumaczyłam panujące zasady ustalone przez liderkę Alexa. Jej mała Helioptile zapiszczała wesoło kilka razy zachęcając do ciekawej walki.
- Zmiażdż ją! - krzyknęła Riley pokazując kciuki uniesione wysoko. Posłałam jej pewny siebie uśmiech. Ta walka była początkiem mojej prawdziwej podróży po Kalos oraz znacznym krokiem w stronę mojego największego marzenia, czyli zostania Mistrzynią Pokemon w swoim rodzinnym regionie. Na samą myśl o zdobyciu pierwszej odznaki na buzi pojawił się wielki uśmiech.
- Zaraz pozbędę się twojego uśmieszka. - oznajmiła Viola rzucając czerwono - białą kulę w górę. Z Pokeballa wyleciał śliczny motyl o magicznych różowych skrzydłach. Zeskanowałam go natychmiast Pokedexem:


Vivillon - Pokemon motyl. Jego wzór skrzydeł zależy od miejsca, w którym przebywał. Rozprzestrzenia swoje łuski, aby uspokoić ducha walki przeciwnika. Jest odpowiedni dla początkujących trenerów. Najczęściej można go spotkać przy zbiornikach wodnych.



- Fennekin. - wybrałam swoją podopieczną, która nie ukrywała zadowolenia na swojej buzi. Jak to bywa w jej nawyku posłała przeciwnikowi obojętne spojrzenie. - Miotacz Płomieni!
- Psychiczny Promień.
Fala ognia została wytworzona przez Megan. Wypuściła ona ognisty podmuch w stronę motyla, który zręcznie omijał ciosy. W końcu Vivillon zaczął wytwarzać różowe kulki. Po kilku sekundach przemieniły się w różowy promień z tęczowymi dodatkami. Riley wstała, aż z miejsca siedzącego, aby móc zobaczyć piękny atak motyla. Na szczęście Fennekin odskoczyła od serii ciosów, aby ponownie zaatakować falą ognia. Ciosy spotkały się na środku boiska. Oba Pokemony nie chciały ustąpić pokazując swoją siłę.
Ta sytuacja przypomniała mi wczorajszą walkę z Mei. Na samym początku starcia Oshawotta z Fennekin przedstawili niezły pokaz siły. Powodowało to niezły wysiłek ze strony obu Pokemonów. Postanowiłam zastosować podobną taktykę co wczoraj z małym szczegółem, że motyl nie posiadał żadnej, śnieżnobiałej muszelki.
- Skacz!
Megan posłusznie wykonała polecenie. Uderzyła mocnym Miotaczem Płomieni w zaskoczonego Vivillona powodując małe zachwianie u przeciwnika.
- Całkiem nieźle. - przyznała Viola. - Podmuch Wiatru.
- Stalowy Ogon.
Porywisty podmuch wiatru uniemożliwił mojej podopiecznej wykonania następnego ruchu. Megan z całych sił próbowała utrzymać się przed nawałnicą powietrza utrzymując równowagę, aby nie polecieć do tyłu. Przeszkadzał jej w tym drobinki pisku znajdujące się na boisku.
- Zaczep się pazurami. - poleciłam. Miałam nadzieję, że przez ten wiatr usłyszała moje polecenie.
- Dodaj do tego ruchu Usypiający Proszek. - zaleciła Viola. 
Zdałam sobie sprawę, że znajduję się w beznadziejnej sytuacji, kiedy do podmuchu wleciał ciemnozielony proszek powodując u mojej Fennekin szybkie zaśnięcie.
- Stawaj! - prosiłam ją. Moja podopieczna spała w najlepsze.
- Słoneczny Promień.
Na skrzydłach motyla pojawiły się promienie słoneczne. Żółte kulki utworzyły się wokół Vivillon, aby przekształcić się w oślepiający blask. Megan znalazła się w samym zasięgu zabójczej broni. Po chwili usłyszałam werdykt, który sprawił, że straciłam pewność siebie. 
- Fennekin jest niezdolna do walki. - oznajmiła Alexa.
Popatrzyłam na moją śpiącą towarzyszkę pustym wzrokiem. Myślami byłam daleko od pola walki zastanawiając się jak mogłam dopuścić do tak szybkiej porażki. Gdybym wymyśliła odpowiednią taktykę to pokonałabym Pokemona blondynki.
- Laura. - potrząsnęła mną delikatnie Alexa. - Wszystko w porządku? Pytam cię od kilku minut czy wystawisz kolejnego stworka?
- Tak. - ogarnęłam się. - Ninja. Twoja kolej. - powiedziałam nie pewnym głosem. Froakie popatrzył na mnie zdziwiony wzrokiem.

Ninja

Wszedłem na boisko pewnym krokiem, aby swoim nastawieniem zmotywować swoją trenerkę. Chciałem jej pokazać moją ogromną siłę oraz wolę walki. Nie boję się małego, różowego motylka, którego z łatwością wdepczę w ziemię.
Wszyscy czekali na pierwszy ruch Laury zaczynającą kolejne stracie. Spojrzałem na nią zdziwonym wzrokiem. Po jej minie stwierdziłem, że znajdowała się daleko myślami od pola bitwy. Wkurzyłem się. Z takim nastawieniem nigdy nie zajdziemy daleko jako przyszli zwycięzcy Ligii Kalos. Wytworzyłem w łapkach jasnoniebieską kulę energii, którą rzuciłem w trenerkę.
Wydała z siebie bolesny jęk. Moc uderzenia była tak silna, że upadła na ziemię. Wstała masując miejsce, gdzie zaczynają się plecy. Obdarzyła mnie piorunującym wzrokiem. 
- Czasami mam Ciebie dosyć. - wyznała.
- Żartujesz?! - zdenerwowałem się. - To ja tu odstawiam najważniejszą część zadania. Może okazałabyś cień szacunku i była skoncentrowana na walce, a nie nad tym zielonym warzywem Hau. - przypomniałem jej.
- Co ty tam marudzisz pod nosem? - spytała zirytowana moim zachowaniem.
- Walczymy? - wkurzyłem się. - Pamiętaj o naszym wspólnym marzeniu zdobycia tytułu Mistrzów Kalos. Do cholery, ogarnij się! 
Galia obdarzyła mnie złowrogim spojrzeniem. Odwzajemniłem się tym samym. Popatrzyłem na trenerkę wzrokiem bez żadnego cienia litości. Zobaczyłem to w jej oczach. Iskierkę zwycięstwa.
- Puls Wodny!
- Psychiczny Promień!
Wytworzyłem największą kulę energii w życiu. Była dwa razy większa niż zazwyczaj. Włożyłem wiele wysiłku, aby zrobić taką broń. Czułem w swoim ciele niezwykłe ciepło spowodowane nagłą zmianą trenerki. Byłem zmotywowany do pokonania przeciwnika za wszelką cenę.
Vivillon wytworzył różowy promień z kolorowymi znaczeniami. Spojrzał na mnie obojętnym wzrokiem przepełnionym całkowitym znudzeniem. W końcu wycelował we mnie promieniem. Trzymając w łapkach kulę czekałem na odpowiedni moment.
- Teraz!
Wyrzuciłem niebieską kulę prosto w motyla, regenerował siły przed kolejnym atakiem. Spowodowało to mały wybuch. Vivillon zatoczył się kilka razy próbując utrzymać równowagę.
- Trzymaj się! - krzyknęła Viola. - Słoneczny Promień.
- Podwójny Zespół! Potem Puls Wodny!
Z całych sił próbowałem stworzyć jak najwięcej swoich kopii. Udało mi się zrobić dwanaście klonów. W idealnym momencie Vivillon resztą sił zbierał swoją enegię, aby użyć swojego najmocniejszego ruchu. Wokół niego zaczęły krążyć żółte kulki. Tymczasem moje klony wytwarzały Puls Wodny.
Oślepiający blask słonecznego Promienia spowodował zniszczenie wszystkich kopii. Zapomniał tylko o ważnym szczególe. Prawdziwy Ninja krył się za plecami przeciwnika. Widziałem w oczach wroga zdziwienie. To był decydujący moment. Rzuciłem w niego niebieską kulą powodując mocne lądowanie oraz ogromny wybuch.
- Vivillon jest niezdolny do dalszej walki. - oznajmiła Alexa.
- Brawo, Ninja! - zachwyciła się moja trenerka.
- Mam jeszcze jednego Pokemona. - przypomniała uśmiechnięta Viola rzucając w powietrze czerwono - białą kulę. Wyskoczył z niej mały, jasnoniebieski nartnik z żółtą antenką na główce. Laura korzystając z okazji zeskanowała go Pokedexem:


Surskit - Pokemon nartnik. Wydziela z czubków nóg olej, dzięki któremu potrafi się ślizgać na wodzie jak na lodowisku. Zamieszkuje duże zbiorniki wodne. Jest bardzo wesoły oraz przyjacielskim stworkiem.




- Zaczynamy! - krzyknęła blondynka. - Malowniczy Promień Sygnału!
Jego żółta antenka zaiskrzyła się różowymi promyczkami. Po chwili wyleciał z niego kolorowy laser.
- Unikaj.
Zręcznie odskoczyłem od pola rażenia. Niestety nie przewidziałem, że Surskit będzie posiadał tak wielką moc, aby poruszać siłą swojego promienia. Przeszła mnie fala ciepła powodując przesunięcie się o kilka metrów. Kiedy morderczy atak ustał padłem na ziemię bardzo zmęczony.
- Froakie jest...
Nie mogłem się poddać. Chciałem zdobyć pierwszą odznakę za pierwszym razem. Jak prawdziwy twardziel.
- Jesteś niesamowity!  - pochwaliła mnie trenerka. - Bąbelki!
- Ochrona!
Wyskoczyłem wysoko w powietrze. Wziąłem głęboki wdech i posłałem serię bąbelków w stronę nartnika. Ten uniknął ciosu za pomocą jasnoniebieskiej tarczy.
- Lodowy Promień!
Z antenki wyleciał śnieżnobiały promień. Próbował on zamrozić moje łapki.
- Bąbelki!
Wypuściłem w jego stronę bąbelki, które pod wpływem mroźnego promienia zamarzły. Upadły na ziemię odbijając blask słońca w swoich krystalicznych odbiciach.
- Doskonale. - powiedziała moja trenerka. Nie popierałem jej entuzjazmu nie rozumiejąc zaistniałej sytuacji. - Użyj Frąbelków, aby wziąć największą kulę. - pokazała na zamrożony bąbelek. Posłuchałem jej polecenia lekko głowiąc się nad tego sensem.
- Malowniczy Promień Sygnału!
- Rzuć w niego kulą!
Zrozumiałem zamierzenia Laury. Wziąłem Frąbelek do łapek i zacząłem wprawiać ją w ruch jakbym przygotowywał się do rzutu dyskiem. W końcu wypuściłem kulę, która z niebywałą prędkością poleciała na Surskita. Próbował obronić się promieniem, ale moc bąbelka rozdzieliła pocisk. Siła była niezwykła. Tabuny kurzu wzniosły się w powietrze, a porywisty wiatr uniemożliwił zobaczenie czegokolwiek.
- Susrkit jest niezdolny do walki.
Padłem na ziemię z wycieńczenia. Jednak zamiast okropnego bólu odczuwałem niesamowitą radość. Trenerka wzięła mnie w ramiona i mocno przytuliła.
- Wygrałeś! Jesteś cudowny!
- Gratulację. - powiedziała Viola wręczając ciemnozieloną odznakę w kształcie żuka.

- Ninja. Wiesz co to oznacza? - spytała się Laura chowając odznakę w specjalnej szkatułce. - Dzisiaj zaczęliśmy naszą drogę do marzeń. Do zostanie Mistrzami Kalos.


Hej :)
Przepraszam za rozdział. Wiem, że wyszedł na niskim poziomie. Nie był wcale długi, a walka pewnie Wam się nie spodobała. :/. Następny będzie o wiele lepszy :). Proszę tylko o wyrozumiałość.