sobota, 17 września 2016

Rozdział piąty - Shake, shake, shake, shake, shake it off

- Jak się spisuję mój uczeń? - spytał surowym tonem mistrz. Nie słysząc od dłuższego czasu odpowiedzi zgromił swojego szpiega bezlitosnym wzrokiem wprawiając go w stan przerażenia. Czuł się małą, bezlitosną ofiarą nie mającą szansy uciec przed nieuniknioną śmiercią. - Czy mój uczeń dobrze się sprawuję? - wyszeptał mu swoim lodowatym głosem do ucha. Ciarki przeszły po plecach szpiega. Modlił się w duchu, aby przeżył to spotkanie z szefem. 
- Nie. - wyjąkał. - Wydaję się lekceważyć zadanie poprzez zaprzyjaźnianie się z każdą napotkaną osobą.
Mistrz uśmiechnął się szyderczo. Zaśmiał się głośnym, szczerym śmiechem. Szpieg nie wiedział czy ten śmiech czy szeptanie do ucha było gorszym przeżyciem.
- Moja szkoła. - powiedział z lepszym humorem. - A ty co tu tak stoisz? - zwrócił się gniewnie do podwładnego. - Wynocha wykonywać zadanie inaczej skrócę się o głowę.
- Tak, panie. - ukłonił się niezdarnie i wybiegł z sali w podskokach. 
Mistrz za to posiadał szampański humor.

Laura

- Ninja. - stęknęłam z bólu. Wykonywaliśmy razem poranną gimnastykę przy pięknym wschodzi słońca. Brzoskwiniowa kula leniwie przesuwała się po jasnoróżowym niebie rzucając promienie słoneczne na krystalicznie czyste tafle wody. Dawało to magiczny efekt załamania się kolorów na falującym morzu. Wzięłam głęboki wdech. Jód dobrze zrobi mi na zdrowie. Morska bryza delikatnie łaskotała moje ciało.
Poranne ćwiczenia sprawiały mi wszelakie trudności. Byłam osobą niezwykle leniwą, a zmuszanie mnie do jakiejkolwiek formy ruchu graniczyło z cudem. Dzisiaj był wyjątkowy trening - przy wschodzie słońca. Stanowiło to pewną formę relaksu, która dodawała mi motywacji do dawania z siebie sto procent. Przepiękny widok uspokajał  również wewnętrznie. Jakby moje treningi odbywały się codziennie na tej plaży to schudłabym z dziesięć kilogramów w ciągu paru miesięcy.
Ten wspaniały klimat pozwalał też nad zastanowieniem się nad wczorajszym dniem. Tyle emocji przemknęło mi przez palce: straszna przeszłość, wspomnienie z dobrych chwil mających duży wpływ na moje życie, nowy członek drużyny, spotkanie z chłopakiem sprawiającym swoim uśmiechem, że traciłam rozum oraz zobaczenie się ze starymi przyjaciółkami. To wszystko wydarzyło się jednego dnia.
- Fro..kie! - powiedział z nadętą miną. Ninja wyraźnie się obraził, kiedy odpłynęłam z krainę marzeń zapominając o ćwiczeniach.
- Kto będzie ostatni w wodzie, ten baba! - wrzasnęłam wesoło rzucając w niego moimi szarymi spodenkami. Od początku byłam przygotowana na kąpiel w morzu, a idealny czas wydawał się po treningu, kiedy bardzo się spociłam. Żaba obdarzyła mnie oburzonym wzrokiem, ale szybko załapała moje słowa wskakując pierwszy do wody. Zamknął oczy. Dał się pochłonąć przyjemnym, zimnym falom. Gorzej było ze mną. - Zimna! - oznajmiłam. Szybko wyskoczyłam z morza przed niebezpieczeństwem.
- Froakie! -  zaśmiał się.
- Tobie to łatwiej, ponieważ jesteś wodnym Pokemonem. - zauważyłam.
Cofnęłam się o kilka metrów. Wzięłam rozbieg i skoczyłam jak najdalej. Teraz posłużę się matematyką do opisu bliskiego kontaktu z wodą: nastolatka z lekką nadwagą plus skok na bombę równa się gwałtowne fale oraz ból tyłka do kwadratu. Ninja przestraszony nagłym tsunami popłyną jedną falą prosto na brzeg plaży.
- Froakie. - zajęczał z bólu.
- Przepraszam. - wyznałam. - Ostatni raz zrobię taką niebezpieczną rzecz. 
Popłynęłam na troszeczkę głębszą wodę sięgającą mi do ramion. Mój podopieczny płynął sobie spokojnie za mną ciesząc się upragnionym odpoczynkiem.
- Mam nadzieję, że Galia daję sobie radę sama w pokoju. - zmartwiłam się. - Potrzebuję dużo czasu, aby otrząsnąć się z tego przeżycia. Niepokoję się również o Megan. Zgodziła się pójść z nami na trening, ale spodziewałam się od niej pewnego zaangażowania w sprawie współpracy. Widocznie jeszcze nie przyzwyczaiła się do naszej drużyny. Pokemonom wujka również przydałby się ruch. - zauważyłam, że wodny starter nie słuch co do niego mówię. Ochlapałam go wodą. Obdarzył mnie ironicznymi spojrzeniem i odpłynął w inne miejsce. Postanowiłam spokojnie popływać bez żadnych stworków rzucających fochy na lewo i prawo.
Zaczęłam rozmyślać o swojej Fennekin. Miałam ją od niedawna, a w środku czułam jakby była dla mnie obcym Pokemonem. Doskonale wiedziałam, że zachowuje wobec mnie chłodne stosunki oraz pewien dystans. Wykonywała posłusznie wszystkie moje plecenia, ale nie objawiała żadnego zainteresowania wspólnym treningiem. Sama wyznaczała odpowiednią porę na ćwiczenia wymykając mi się z Pokeballa i znikając na kilka godzin w celu zaczerpnięcia samotności. Czasami zastanawiałam się czy na pewno do siebie pasujemy. Trenera i Pokemona powinna łączyć więź, która umożliwiała lepsze wyniki w kontaktach i walce. Megan i ja natomiast stanowimy parę znajomych na samotnej wyspie nie wykazującej żadnej ochoty na współpracę ze strony drugiej osoby w celu dopłynięcia do lądu.
Moje rozmyślenia zajęły mi sporo czasu, ponieważ pokonałam spory odcinek. W pewnym momencie dostałam przerażającego skurczu stopy. Palce u nogi skrzyżowały się powodując okropny ból. Każdy ruch nogą wypisywał mi grymas cierpienia na twarzy. Próbowałam stanąć na dnie, ale znajdowałam się na bardzo głębokiej wodzie. Zaczęłam powoli tracić siły. Czułam, że morze staję się moim wrogiem, a nie przyjacielem.
Zdałam sobie sprawę, że zaczynam się topić. Przez mój umysł przeleciało wiele wspomnień! Przestraszona nagłą wizją śmierci rzucałam się na wszystkie strony, aby móc utrzymać się jak najdłużej na powierzchni. Pochłonięta próbą ratowania życia dopiero po chwili poczułam wyraźny uścisk na moich ramionach.
Wielki nietoperz z regionu Kalos zacisnął najdelikatniej jak potrafił swoje tylne łapy na moich barkach. Przestałam się szamotać na wszystkie strony, kiedy zobaczyłam, że Pokemon wzbija się w powietrze. Odetchnęłam z wyraźną ulgą. Znajdowałam się kilka metrów nad wodą. Nietoperz posłusznie odstawił mnie na plaży.
- Hej! - krzyknęła kobieta z pięknymi brązowymi włosami.
Padłam na ziemię zdyszana z powodu wcześniejszego wysiłku. Wyplułam z ust sporą część połkniętą wody. Czułam się okropnie jakbym miała w każdej chwili wydostać swoje płuca i serce na światło dzienne. 
Wielki nietoperz wpatrywał się we mnie z uważną ciekawością. Do momentu, kiedy przyleciał olbrzymi, dobrze mi znany smok, który ostrzegawczo ryknął w stronę Pokemona - bohatera dając mu wyraźny znak, aby się odsunął. Mój wybawca nie stwarzał oporu i przeszedł kilka metrów pod czujnym okiem Garchompa. Smok wujka przyjaźnie otarł się o mój policzek wyrażając swoje zmartwienie i wyraźną ulgę.
Następnie rzucił się na mnie zdenerwowany Froakie. Zaczął robić mi wywód na temat mojego nieodpowiedniego zachowania. Na końcu szczęśliwa przytuliłam go. Zarumienił się jak burak, kiedy wzruszyłam się faktem, że się o mnie martwił.
Podbiegła do mnie młoda kobieta z pięknymi brązowymi włosami. Miała piękne jasnozielone oczy, jasną karnację oraz modną fryzurę popularną w Kalos. Była ubrana w bordowo-czarną bluzkę z białym kołnierzykiem oraz rękawkami, szare spodnie oraz brązowe buty. Przy jeansach miała ciemnobrązową nerkę z kieszonkami na Pokeballe. Na niej siedział Helioptile taki sam jakiego posiadał Joe. W rękach trzymała moją Fennekin, a koło niej latała spanikowana Fletchling. 
- Garchomp. - próbowałam wydostać się z mocnego uścisku. - Udusisz mnie!
Smok zawstydzony nagłym przypływem czułości wypuścił mnie z objęć umożliwiając wzięcie porządnego oddechu. Straciłam szybko równowagę, ale dzięki szybkiej reakcji nieznajomej udało utrzymać mi  się na obolałych nogach.
- Powinnaś odpocząć. - stwierdziła tonem nie znoszącego sprzeciwu.
- Jestem za. - wyznałam. - Jak to się stało? To pani Pokemon. - pokazałam na nietoperza rzucającego groźnie spojrzenia ze smokiem wujka Sycamore.
- Jestem Alexa. - odparła. - Twój Fennekin zawiadomił mnie o zagrożeniu. Zabrała mi zeszyt z ważnymi notatkami. Później zobaczyłam Fletchlinga krążącego od paru minut w jednym punkcie. Wtedy zobaczyłam Ciebie. - oznajmiła. - Wybrałam mojego Noiverna, aby uratował cię przed utonięciem. Kiedy bezpiecznie dotarłaś na brzeg mały lisek zniknął mi z oczu. Wrócił z wkurzonym Garchompem.
Zamurowało mnie.
Megan okazała się najbardziej ogarniętą istotą w grupie. Potrafiła zachować zimną krew, aby wezwać pomoc. Byłam jej bardzo wdzięczna. Dzięki temu otwarła swoje serce na moją miłość. Nigdy jej tego nie zapomnę.
- Fennekin. - spojrzałam jej w oczy. Były w nich iskierki obojętności. - Kocham Cię.
Przytuliłam ją mocno do siebie. Megan zdziwiona nagłym objawem miłości, nie wiedziała jak miała zareagować. Odwzajemniła tylko uścisk merdając wesoło puszystym ogonkiem. Czułam, że w niej runął mur zaczynający naszą przyjaźń. Teraz zaczął się nowy rozdział w naszej relacji.
- Chodź. - objęła mnie przyjaźnie Alexa. - Odprowadzę cię do Centrum Pokemon. Musisz porządnie odpocząć.
- Dziękuję. 
Schowałam Garchompa i Fletchlinga do Pokeballów i oddałam je siostrze Joy. Wymieniłam z Alexą numery telefonu. Obiecała, że zapozna mnie z interesującą osobą, kiedy wspomniałam jej o mojej podróży po Kalos.



Najciszej jak potrafiłam otworzyłam drzwi do pokoju wynajmowanego od pielęgniarki. Galia z niecierpliwością wyczekiwała mojego powrotu rzucając mi się na szyję. Opisała mi, że miała okropny koszmar ze mną w roli głównej. Widziała mnie jak tonę oraz wzywam pomoc. Nie miałam serca jej uświadamiać o realizmie snu. I tak już przeszła o wiele za dużo.
Wzięłam krótki prysznic i przebrałam się w moją ulubioną jednoczęściową piżamę w Eevee. Uwielbiałam tego Pokemona. Posiada on bardzo uroczy wygląd oraz milusiński temperament. Do tego może ewoluować jedną z ośmiu form. W dzieciństwie zawsze chciałam stworzyć zespół Eevee. Pragnęłam posiadać większość ewolucji. Nie skreśliłam swojego marzenia, ale nadal wierzyłam w jego powodzenie. Kto wie może będę miała w zespole słodkiego liska? Ewentualnie dwa...
Łóżko wydawało się najwygodniejszym miejscem na świecie. Wtuliłam się w świeżą, miękką żółtą pościel z różowymi kwiatkami. Zegar wskazywał piątą czterdzieści. Idealny czas, aby uciąć sobie drzemkę przed kolejnym treningiem, ale tym razem z Pokemonami. Podopieczni byli tego samego zdania. Galia zasnęła na drugiej części łóżka przykrywając się szczelnie kołdrą. Ninja rozwalił się na samym środku niczym prawdziwy król. Megan zwinęła się w kłębek pochrapując cichutko obok Kirlii. 
Nie pamiętam nawet, kiedy zasnęłam.

- Pobudka, śpiąca królewno. - wrzasnęła mi do ucha trzynastoletnia Mei. Zerwałam się z łóżka niczym profesjonalny skoczek. Przy okazji zaplątałam się w pościel sprawiając, że wszyscy moi podopieczni podzielili mój los spadając na ziemie z małą różnicą miękkiego lądowania na mnie. Zgromiłam moją przyjaciółkę wzrokiem. Dziewczyna zbytnio nie przejęła się grymasem zirytowania na mej buzi. - Jest ósma rano. Odpowiedni czas, aby potrenować przed turniejem. Masz ochotę na pojedynek?
- Za tą pobudkę gwarantuję ci, że porządnie skopię ci tyłek. - oznajmiłam.
Obie wybuchnęłyśmy śmiechem.
- Czekam na Ciebie w stołówce. - powiedziała zamykając za sobą drzwi.
Z zrezygnowaną miną wstałam z podłogi i leniwym krokiem poszłam do łazienki, aby porządnie się ogarnąć. Kilkadziesiąt minut później kończyłam przepyszne śniadanie w towarzystwie przyjaciół. Humor bardzo mi się poprawił. Ciągłe śmiechy oraz wygłupy wybiły mi z głowy wcześniejsze wydarzenia.
- To może mała walka. - przypomniała swoją ofertę podekscytowana Mei, kiedy odbierałam resztę Pokemonów od siostry Joy. - Przegrana stawia wszystkim shake owocowe.
Riley, Nate i Aika wydali z siebie radosne okrzyki. Spojrzałam wyzywająco na trzynastolatkę.
- Stać cię  na tyle shaków? - spytałam z widocznym rozbawieniem w głosie. Przyjęłam wyzwanie. - Dwa na dwa?
- Jasne. - wybiegła z Centrum Pokemon ustawiając się na zwykłym boisku treningowym gotowa użyć swojego wodnego bobra do walki.
- Mam lepszy pomysł. - zawołałam. - Plaża wydaję się być fajniejszym miejscem na stocznie pojedynku.
- Będę sędzią. - zaoferował Nate.
- Dobra. - odpowiedziałam równocześnie z Mei, kiedy ustawiłyśmy się na wyznaczonych miejscach. Bryza morska ochładzała nasze ciała przed przyjemnymi promieniami słonecznymi. Piasek delikatnie łaskotał moje stopy. Froakie rwał się do walki z wodnym starterem z Unovy. Widocznie chciał mu pokazać swoją siłę i umiejętności. Galia przestraszona nadchodzącą walką schowała się za moimi nogami.
- Spokojnie. - podniosłam ją na duchu. - Nie musisz walczyć, jeśli nie chcesz. Idź do dziewczyn. - pokazałam na odpoczywające na jasnozielonym kocyku Riley i Aikę. Galia z nieśmiałym uśmiechem na twarzy poszła do moich znajomych.
- Wygraj z wielką klasą. - usłyszałam w myślach.
- Wygram z zamkniętymi oczami. - odpowiedziałam jej.
- Gotowe do walki? - spytał nastolatek.
Nie zdążyłam nawet odpowiedzieć, kiedy przeciwniczka wystawiła swojego wodnego startera. Korzystając z okazji skanowałam go Pokedexem:


Oshawott - Pokemon bóbr. Ma jasnoniebieski kaftanik z muszelką na środku, której może używać w czasie walki. Jest bardzo wesołym stworkiem spotykanym najczęściej w zbiornikach wodnych. Ze względu na jego przyjacielski charakter został wybrany na startera w regionie Unova.

Mój Ninja wyrywał się do walki posyłając spojrzenia, kiedy w końcu miał zacząć. Nie chciałam, jednak na początku wystawić mojego startera na pojedynek tylko innego podopiecznego.
- Pokaż się. 
Na boisku ukazała się Megan lekko zdziwiona zaistniałą sytuacją. Szybko, jednak zrehabilitowała się, żeby obdarzyć startera z Unovy obojętnym wzrokiem z iskierkami wyższości.
- Strumień Wody!
- Miotacz Płomieni!
Z pyszczków obu Pokemonów wyleciały woda i ogień. Spotkały się na środku boiska tworząc parę wodną. Stworki nie chciały przestać ataku dopóki przeciwnik nie okaże słabości. Raz przewagę miała Fennekin, kolejny raz Oshawott.
- Wytrzymaj.
- Dasz radę! - motywowałam ją.
Nieustanny atak trwał kilka dobrych minut. Żaden ze stworków nie chciał odpuścić. Wiedziałam, że z każdą sekundą ciosy stają się coraz mniej efektywne. Zauważyłam, że moja Megan ciężko oddycha.
- Skacz! - krzyknęłam.
Fennekin odbiła się od ziemi z widoczną gracją Wypuściła kolejną serię ognistego podmuchu prosto na zdezorientowanego Oshawotta.
- Ochroń się za pomocą muszelki!
Stworek zasłonił się zwykłą muszelką unikając fal ciepła. Zdziwiona Megan wróciła na ziemię lekko zawiedziona swoim ostatnim ciosem. Widać było, że włożyła w niego wiele sił. 
- Atak Ostrej Muszli!
Oshawott rzucił swoją ulubioną rzeczą w powietrze. Wymieniłam z Fennekin zdziwione spojrzenia. Czekałyśmy na rozwój wydarzeń nie rozumiejąc mocy ataku. Mei przybrała dumną pozę. Posłała mi chytry uśmieszek. Zaczęłam się rozglądać po pięknym błękitnym niebie szukając muszelki. Niestety światło słoneczne całkowicie utrudniało mi to zadanie. Po chwili usłyszałam świst oraz cichy jęk Megan. Została uderzona muszelką z zaskoczenia, a Oshawott złapał ją w locie. Muszelka wraca do bobra niczym bumerang.
- Drapanie.
- Unikaj jej ciosów za pomocą muszelki. 
Fennekin zadawała ciosy swoimi krótkimi, pazurkami, ale ataki były niwelowane przez śnieżnobiałą tarczę Oshawotta nie pozostawiając na niej najmniejszej rysy.
- Nie przestawaj.
Lisek zaczął drapać z coraz większą szybkością wymuszając na przeciwniku ciągły ruch. Bóbr z każdą minutą tracił werwę.
- Stalowy Ogon!
- Strumień Wody!
Puszysty ogon Fennekin zabłysnął metalicznym połyskiem. Megan chciała uderzyć przeciwnika z góry swoim ogonkiem, ale olbrzymi strumień wody sprawił, że poleciała w powietrze.
- Atak Ostrej Muszli!
Muszelka z niezwykłą prędkością leciała w ognistego startera.
- Odbij ją za pomocą Stalowego Ogona!
Uderzyła muszelką z całych sił swoim ogonem. Wylądowała ona niedaleko Oshawotta. Na szczęście nic mu się nie stało. Pędząc z tak zawrotną prędkością mogła wyrządzić wiele krzywd. Fennekin bezpiecznie wylądowała na ziemi.
- Przyciąganie.
Megan mrugnęła uwodzicielsko w stronę bobra. Wokół niej pojawiły się małe, różowe serduszka, które otoczyły podopiecznego Mei. Wodny starter wpadł w urok. Jego oczy przybrały kształt serc powodując całkowite zauroczenie.
- Miotacz Płomieni!
- Samuraj. - powiedziała bezsilnie właścicielka startera z Unovy. - Użyj muszelki przed obroną!
Niestety bóbr nie wykonał polecenia wpatrując się maślanymi oczkami w Megan. Ta zaatakowała go mocnym ognistym ciosem.
- Oshawott jest niezdolny do walki. - oznajmił Nate, kiedy fala ciepła zniknęła ukazując zmęczonego stworka. Mei wzięła swojego podopiecznego w ramiona i oddała pod opiekę Riley i Aiki.
- Niezły początek. - dodała. - Czas na mojego drugiego Pokemona! Servine!
Na boisku pojawił się lekko zmieszany zielony wąż. Byłam ciekawa jaką taktykę obrała trzynastolatka wybierając Pokemona trawiastego przeciwko ognistemu. Korzystając z okazji zeskanowałam go Pokedexem:


Servine - Pokemon wąż. Stworek jest bardzo szybkim oraz przebiegłym przeciwnikiem. Trudno zdobyć jego zaufanie, ale gdy się to osiągnie to staję się bardzo wiernym i oddanym towarzyszem. Jest wyższą formą Snivy.

- Stalowy Ogon!
Moja podopieczna biegła z zawziętą miną w stronę przeciwnika. Mei nie wydała żadnego polecenia swojemu Servine. Wydawało się to trochę podejrzane. W momencie, kiedy ogon Megan zaświecił się metalicznym blaskiem trzynastolatka krzyknęła:
- Przyciąganie.
Tym razem to Servine posłał uroczy uśmiech w stronę Fennekin. Kilkanaście serduszek otoczyło moją podopieczną sprawiając zauroczenie po uszy w zielonym stworku. 
- Burza Liści!
Wir małych zielonych listków pochłonął Megan otumanioną miłością. Była w nim przez dłuższy czas. Kiedy małe tornado ustało lisek padł na ziemię.
- Fennekin niezdolna do walki. - oznajmił Nate.
Schowałam podopieczną do kuli dziękując za wspaniały pojedynek.
- Teraz pora na... - chciałam wybrać mojego startera, kiedy z Pokeballa wyleciała mała Fletchling. Spojrzała na mnie zdeterminowanym wzrokiem, który z połączeniem jej słodkiego wyglądu sprawił, że nie mogłam jej odmówić walki.
- Dzikie Pnącza! - zaczęła bez ostrzeżenia Mei.
- Unikaj. W odpowiednim momencie użyj Stalowego Skrzydła.
Servine wyrosły pnącza. Próbował nimi uderzyć ptaka, który zręcznie unikał. W końcu wzbiła się wysoko w powietrze ze lśniącymi skrzydłami w promieniach słonecznych. Utworzyła porywisty wiatr. Trawiasty starter trzymał się dzielnie.
- Przeskocz nad nią za pomocą Dzikich Pnączy!
Pokemon posłusznie wykonał polecenie przeskakując nad zdezorientowaną Fletchling. Na końcu zadał jej mocny cios pnączem. Moc uderzenia była tak silna, że ptak wpadł do morza z pluskiem.
Wszyscy zamarli.
- Fletchling! - krzyknęłam przerażona. Pobiegłam w stronę morza. Nagle zobaczyłam jasnoniebieskie światło wydobywające się z wody. Z tafli morza wyleciała śliczna, wyższa forma Fletchlinga. Natychmiast zeskanowałam ją swoim Pokedexem:


Fletchinder - Pokemon ognisty ptak. Ze względu na swój przyjacielski temperament nadaję się znakomicie dla początkujących trenerów. W walce staję się zawziętymi i trudnym do pokonania przeciwnikiem. Żywi się jagodami oraz małymi robakami. Ewoluuję z Fletchlinga.

- Wspaniale! Ewoluowałaś! - pochwaliłam ją. - Wujek będzie z Ciebie dumny.
- Fletchinder! - zaskrzeczała wesoło. 
- Ostry Liść! - przypomniała Mei o trwającej bitwie wydając polecenie swojemu podopiecznemu.
- Unikaj.
Wirujące ostre liście leciały w ptaka, który zręcznie je omijał wykonując najróżniejsze akrobacje w powietrzu.
- Przyciąganie. 
- Kurde. - zaniepokoiłam się. - Może się powtórzyć sytuacja z Fennekin. Podwójny Zespół!
Kilkanaście kopi  otoczyło Servine, który posyłał serduszka wszystkim klonom Fletchinder. Wpadłam na pewien pomysł.
- Nitroładunek.
Kopie ogłupiałe zauroczeniem zaczęły znikać. Myślałam, że to już koniec walki, kiedy moja Fletchinder otoczyła się w ognistej kuli atakując trawiastego stworka z tyłu.
- Złap ją Dzikimi Pnączami!
Pokemon oplótł się z grymasem na twarzy wokół ptaka. Fletchinder pod wpływem ciężaru wpadła ponownie do morza razem z Servine. Oboje natychmiast wypłynęli na powierzchnię. Schowałyśmy naszych podopiecznych w kulach nie chcąc ich już więcej męczyć.
- Remis. - oznajmił Nate.
- To była wspaniała walka. - oznajmiłam, kiedy podałam mojej przyjaciółce rękę. Uścisnęła moją dłoń z wielkim uśmiechem na twarzy.
- Musimy to powtórzyć. - stwierdziła.
- Z pewnością.
- Hej! - krzyknęła oburzona Riley. - Co z naszymi shakami?!
Wybuchnęliśmy śmiechem.
- Laura! - krzyknęła moja znajoma. Razem z nią szła inna dziewczyna. 
- Alexa. - ucieszyłam się. - Co u Ciebie?
- Wszystko w porządku. - oznajmiła. - Widziałam twoją walkę. Chciałabym przedstawić ci moją siostrę.
Siostra Alexy była do niej bardzo podobna. Miała blond włosy związane w kucyka białą kokardą, jasnozielone oczy oraz jasną karnację. Była ubrana w biały podkoszulek, szare spodnie i sportowe buty. Na lewej ręcę miała jasnozieloną bransoletkę, a na szyji zawieszony profesjonalny aparat. Wydawała mi się znajomą osobą.
- Jestem Viola. - przedstawiła się. - Liderka sali w mieście Santalune. Z przyjemnością stoczę z Tobą bitwę o odznakę. Moim podopiecznym przyda się porcja ruchu po długiej przerwie...
Byłam podekscytowana podobnie jak Ninja. Nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście. W końcu stanę na pojedynek o pierwszą odznakę...




Hej :) Jak się wam podoba rozdział? 
Ja jestem z niego bardzo zadowolona :). Dziękuję z całego serca z 2000 wyświetleń. Nawet nie wiecie ile to dla mnie znaczy :). Kolejny rozdział w następnym tygodniu.

















12 komentarzy:

  1. Ciekawy rozdział, choć nieco męczące w nim było to, że większość akcji jest w nim poświęcone właśnie walkom Pokemonów, za którymi niespecjalnie przepadam, ale tak czy inaczej ciekawy rozdział. Najbardziej podobał mi się udział w nich dwóch znanych mi postaci - Alexa i Viola. Nareszcie jakieś znajome twarze. Jak miło je znowu zobaczyć w akcji. Jestem ciekaw, jak nasza bohaterka sobie z nią poradzi, choć w sumie coś mi mówi, że wygra. W końcu ona miałaby przegrać? Rozbawiło mnie, jak Laura obliczała sobie, co będzie, jak skoczy do wody. To było całkiem zabawne i przypomniało mi zachowanie Clemonta. Mam takie pytanie. Czy da się umieścić w tych rozdziałach wzmianki o dziadku Alexy i Violi, Hubercie Marey vel Kronikarzu? Jakieś przedstawienia wykonywane kiedyś przez niego, jakieś powieści jego? I niech może Alexa dołączy do kompanii? Nie chcę narzucać pomysłów, ale to by było moim zdaniem ciekawe :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej :3
    Cieszę się, że rozdział przypadł ci do gustu :). Mogę wstawić ich dziadka do opowieści. Opowiedz mi coś o nim, bo ja jeszcze nie przeczytałam do końca twojego bloga, więc chce trochę wiedzieć o Hubercie ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. No cóż, w sumie ich dziadek w moich opowiadaniach nie żyje od kilku lat, ale... Tu można przecież zmienić historię. Powiedzmy, że akcja Twojej opowieści dzieje się jeszcze za czasów jego życia :) Opowiedzieć coś o nim? Będzie tego sporo, ale cóż... Podstawowe informacje zatem. Już więc mówię, moja droga.

    OdpowiedzUsuń
  4. Hubert Marey vel Kronikarz. Urodził się w 1918 roku. Jego ojciec traktował go zawsze w żałosny sposób, bo chciał z syna zrobić prawdziwego trenera kochającego walki i to bezwzględne. Matka z kolei miała z synem lepszy kontakt i zaraziła go miłością do teatru i kina oraz literatury, zwłaszcza kryminalnej. Hubert od dziecka kochał sztukę, za co ojciec nim gardził uważając, że prawdziwy mężczyzna się tym nie zajmuje. Jego jedyną przyjaciółką była Cyganka Candela, młodsza o rok, którą ocalił przed dokuczającymi jej kolegami. Od tego czasu oboje byli sobie bliscy, a rodzina Candeli go przyjęła w swoje szeregi jako honorowego Cygana. Nauczyli go wróżyć i grać na gitarze oraz skrzypcach, zaś babcia Candeli dała wnuczce Aipoma płci męskiej, a Hubertowi Aipom płci żeńskiej, którą on nazwał Chikita. Hubert w wieku 12 lat zaczął podróż trenera Pokemonów (w latach 20 i 30 bowiem w wieku 12 lat się zaczynało podróże). Nigdy nie złapał żadnego Pokemona z sentymentu do nich - uważał, że same muszą chcieć do niego dołączyć, a łapanie to zmuszanie ich do posłuszeństwa. Pozyskał tym sobie kilka wiernych Pokemonów: Noctowla Minerwę, Charmelona Denvera oraz Totodile'a Croco. Razem z Chikitą stworzyli jego zespół muzyczny, bo nauczyły się grać na instrumentach muzycznych i występowali z nim. Kronikarz otrzymał swój przydomek od Candeli, która podziwiała to, iż pisze on opowiadania, co uważała za ciekawą pasję i porównała ją do spisywania kronik historycznych. Kronikarz pochodzi z Sinnoh, ale potem przeniósł się do Kalos. Najpierw jednak przegrał Mistrzostwa w Sinnoh z osobą, którą uważał za przyjaciela, a który był nastawionym na wygraną zerem. Ojciec uznał, iż jego publiczna porażka to było poniżenie oświadczył, że nie ma już syna. Załamany Kronikarz chciał się zabić, ale Candela i jego najlepszy, poznany podczas podróży przyjaciel Peter vel Arsen (nazywany tak, bo uwielbiał chemię) ocalili go i przekonali, aby zaczął rozwijać w sobie to, co tak kocha, czyli sztukę i zdolność pisania. Następne podróże Kronikarz odbył jako artysta - zarabiał najpierw śpiewając na ulicy, potem dzięki przypadkiem poznanej aktorce dostał angaż w teatrze. Aktorka potem, gdy Kronikarz skończył 16 lat, wprowadziła go w arkana sztuki kochania oraz załatwiła mu role w nowym teatrze, gdy poprzedni splajtował. Candela nie zawsze podróżowała z Hubertem - często podróżował on jedynie z Arsenem i kilkoma poznanymi po drodze dzieciakami. Candela czuła się bowiem rozbita między uczuciem do niego, a uczuciem do rodziców wędrujących po innych miejscach niż Kronikarz, ale często się spotykali. Candela długo nie chciała się przyznać, że kocha Huberta, przez co Hubert (też ją kochający) szukał zapomnienia w licznych romansach, jednak wciąż kochał naprawdę tylko ją, nie będąc jednak pewnym jej uczuć nie mówił nic.

    OdpowiedzUsuń
  5. Hubert po skończeniu 12 lat został starszym bratem - ojciec rozwiódł się z matką Kronikarza i poślubił nową kobietę, która dała mu upragnioną córkę, Angelikę. Angie (jak ją pieszczotliwie nazywano) jednak szybko znudziła się ojcu i ten często podrzucał ją pod opiekę synowi, który pokochał małą całym sercem. Angelika kochała Huberta nad życie i uwielbiała go oraz podziwiała. Gdy skończyła 5 lat zaczęła się pod jego okiem szkolić na artystkę, czego nie popierali jej rodzice, ale ona i tak uczyła się od brata tańczyć i śpiewać. Kronikarz potem podczas jednych wakacji zabrał Angie ze sobą na artystyczną wyprawę. Podczas niej, ratując małą przed złodziejami Pokemonów spadł z dużej wysokości i złamał sobie nogę, przez co okulał i nie mógł występować na scenie. Na szczęście wsparcie bliskich sprawiło, że się nie załamał. Prócz tego lekarz się pomylił i inny chirurg złożył mu nogę jak należy. Potem Hubert z pomocą siostry i przyjaciół znów nauczył się tańczyć. W roku 1937 zaczął próbować sprzedawać swoje opowiadania kryminalne. Zaczęły się one podobać, więc szedł za ciosem i wydawał kolejne, po czym przeszedł do powieści. W roku 1938 jego ojciec i macocha zginęli, a on zajął się siostrą z pomocą Candeli, która została z nim już na zawsze. Osiedlili się w Sinnoh w mieście Twenleaf, gdzie podczas II wojny światowej bohater z ukochaną i siostrzyczką dawali występy dla ludzi uciekających przed hitlerowcami lub tymi, którzy przez wojnę stracili bliskich. W międzyczasie Hubert i Candela pobrali się, a w roku 1945 urodziły się ich dzieci: Charles i Charlotte. Charles został ojcem Alexy i Violi, z kolei Charlotte wyszła za mąż za Cygana Ramona i potem została babką Cyganki Esmeraldy. Angelika z kolei wyszła za mąż i miała dwie córki. Jedna z nich, Arabella wyszła za Williama Krupsha, z którym miała córkę Delię, a ta poślubiła Josha Ketchuma i miała syna Asha Ketchuma. John Ketchum, pradziadek Asha był zaś detektywem i ojcem chrzestnym Kronikarza, który po wojnie osiedlił się w Kalos na stałe, gdzie po raz pierwszy zasłynął jako artysta.
    Kronikarz jest zwykle niezwykle miłym i życzliwie nastawionym do ludzi osobnikiem. Lubi żartować sobie, droczyć się nieco z innymi, uwielbia śpiewać piosenki, jednak czasami miewa swoje humorki. Czasami z byle powodu się umie załamać, ale szybko odzyskuje wiarę w siebie. Jest na swój sposób outsiderem, jednakże kocha bliskie sobie osoby i jest im oddany. Uwielbia wygłupy i żarty, lubi śpiewać piosenki, jego ulubiony Pokemon to Aipom o imieniu Chikita. Kronikarz nienawidzi walk Pokemonów i ostro je potępia. Ma kilka Pokemonów, jednak najważniejszymi z nich są te, które jako pierwsze do niego dołączyły:
    - Aipom imieniem Chikita (gra na ręcznej harmonijce, a okazyjnie też na ukulele)
    - Charmeleon imieniem Denver (poznał go jako Charmandera, gra na bębenku złączonym z harmonijką i talerzami)
    - Totodile imieniem Croco (gra na trąbce, a czasami na klarnecie)
    - Noctowl imieniem Minerwa (nie gra na niczym, ale wydaje z siebie głos podobny do kobiecego altu)

    Sorki, rozpisałem się, ale cóż... Nie wiedziałem, jak w skrócie o tym opowiedzieć :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Jejciu :3 ten życiorys bardzo mnie zachwycił. Życie vel Kronikarza bardzo przypadło mi do gustu i na pewno poruszę ten wątek w opowiadaniu. Tylko w moim świecie nie było żadnej drugiej wojny światowej, a bohaterowie są starsi niż w twoim opowiadaniu :). Ale dam cały wątek z moją improwizacją ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej ;)
    W porównaniu do poprzedniego rozdziału ten wyszedł moim zdaniem gorzej. Trochę zawiało nudą, bo praktycznie przez całość nic się nie działo, oprócz kłopotów Laury w wodzie i poznania Alexy. Ciężko mi tu coś jeszcze powiedzieć, bo walka nie zapadła mi w pamięć, wydała się mi tak jakby walką bez tego "walnięcia", które sprawia, że te walki są interesujące. Generalnie obserwuje tą sytuację zapożyczania postaci z innych opowiadań i na każdym blogu gdzie coś takiego występuje wydaje mi się, że ów autor praktycznie tylko traci. Poziom spada i rozdziały stają się nudne, a występujące pojedynki są tak bardzo przewidywalne (każdy się domyśli, że będzie remis, bo jest taka zasada, że musi być). Nie zrozum mnie źle, ale tak wynika z moich obserwacji i radziłbym przed przystąpieniem do realizacji takich projektów jak wspólny turniej czy coś dokładnie wszystko przemyśleć i skontaktować się z innymi autorami, bo w przeciwnym wypadku staje się to trochę chaotyczne. Napisałem to u Ciebie, bo akurat tu czytałem, ale odnosi się to do wszystkich zamieszanych w ten projekt - taka moja mała rada, której nikt nie musi słuchać ;) Do następnego!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trochę chaotycznie jest :). Dziękuję za twoją opinię i już zaczęły prace w odniesienu turnieju :). Ostatnio przeżywam słabą kondycję w pisaniu :/. Proszę więc o wyrozumiałość.

      Usuń
    2. Chyba nie zabrzmiałem zbyt ostro? Cóż szczerość nie zawsze jest "miła" ^^. Nie masz się co przejmować jednym gorszym rozdziałem, potrafisz porządnie pisać i na pewno wynagrodzisz to w przyszłości lepszymi rozdziałami. A może tylko mi nie przypadł do gustu? Cóż kto wie :P

      Usuń
    3. Każde Wasze zdanie się liczy. Nie zabrzmiałeś zbyt ostro, ponieważ próbujemy ogólnie ogarnąć ten turniej. A co do tego rozdziału to ja jestem z niego zadowolona, chociaż szału nie ma. I tak wypadł o niebo lepiej niż szósty :)

      Usuń
  8. Ninja... Ninja... Ninja... Pokemon, który nie jest trenowany, ale trenuje trenerkę. Dobrze, że Sam nie jest taki, bo by moje opowiadanie skończyło się po dziesiątym rozdziale, zgonem bohaterki ze zmęczania. Biedna ta Laura, ale cóż poradzić było wybrać słodkiego ognistego liska, lub trawiastego susełka, a niepodstępną ropuchę. Obie musimy teraz z tego powodu cierpieć. Ale cóż... Akcja jakoś jak dla mnie porywająca nie była w przypadku tego rozdziału w porównaniu z poprzednim. Walka z tego, co pamiętam była także niczego sobie i też reprezentowała wysoki poziom jak ta z rozdziału, gdzie wystąpił pan Dupek. Nawiasem mówiąc zapomniałam ci powiedzieć pod trzecim, że ja bym jeszcze trochę pozwlekała z tym wyjaśnieniem jego zachowanie dla lepszego efektu. Jak na razie kończę z czytaniem, ale jeszcze tu wrócę, tego bądź pewna. Do następnego!

    OdpowiedzUsuń
  9. Mogłam wybrać innego startera. Tylko, że Ninja zawrócił moje cztery litery i musiałam biedaka uratować. Taka niedojda ;)

    OdpowiedzUsuń