sobota, 11 lutego 2017

Rozdział dziewiąty - Piorunująca przyjaźń

- Stawaj z łóżka śmierdzący leniu! - zrzuciła mnie z najwygodniejszego miejsca na świecie największy dekl na świecie. Moja najlepsza przyjaciółka. - Koniec z lenistwem. Czas zacząć trening!
- Mój kochany frajer. - przywitałam się z bliską osobą wielkim uśmiechem. - Jak ja za Tobą tęskniłam! Miałam święty spokój przez cały miesiąc.
Wstałam z podłogi potykając się o moją pościel w małe Eevee. Taka ze mnie niezdara. Na szczęście przyjaciółka w odpowiednim momencie złapała w objęcia stęsknionego za nią prawdziwego lenia. Mocno przytuliłam się do ukochanej kumpeli. Tak bardzo brakowało mi jej obecności, wsparcia oraz wspólnych odpałów. Wspaniale, że zjawiła się właśnie teraz, kiedy potrzebowałam bratniej duszy mogącej powiedzieć wszystkie troski.
Lillie jest niską blondynką o pięknych jasnoniebieskich oczach, które zawracają w głowie nie jednemu przystojniakowi. Długie, lśniące w promieniach słońca włosy ma zazwyczaj związane w wysokiego kucyka lub rozpuszczone. Posiada jasną karnację oraz zadarty nosek przypominając wkurzonego Bunnelby. Swój zniewalający uśmiech zauroczył nie jednego chłopaka. Wszystko to przez śnieżnobiałe zęby niczym z reklamy pasty oraz krwistoczerwoną szminkę. Dodatkowym magnezem jest jej delikatna oraz niepowtarzalna uroda podkreślona nieco zbyt mocnym makijażem. Kolejnym atutem przyciągającym chłopaków jest idealna figura. Długie, zgrabne nogi, płaski brzuch, niebywała gibkość oraz inne cechy prawdziwej gimnastyczki, które nigdy nie będzie mi się chciało osiągnąć.
Dziewczyna planowała dla mnie specjalny trening na świeżym powietrzu. Przygotowała się niezbyt odpowiedzialnie. Miała na sobie śnieżnobiały kombinezon, jasnoróżowe buty oraz hardą postawę, czyli zestaw nie wróżący żadnego obijania się przed telewizorem.
Minęło zaledwie trzy dni od świadomości stracenia na zawsze Galii, a ja nadal nie mogłam się pozbierać z utratą przyjaciółki, którą mocno pokochałam. Przez ten czas siedziałam w swoim pokoju znajdującym się w ogromnym budynku profesora Sycamore oglądając razem z Fennekin beznadziejną, miłosną telenowelę z Unovy na zmianę z Mistrzostwami Kalos obserwując i analizując każdą walkę oraz wyciągałyśmy z niej ważne lekcje. Oczywiście siedziałam przez cały czas w swojej kompromitującej jednoczęściowej piżamie przypominając prawdziwego Bunnelby. Towarzyszyła mi największa miłość, czyli masa jedzenia typu chipsy, makaroniki, popcorn, czekolada, lody oraz sok pomarańczowy. Zachowywałam się jakbym zerwała z chłopakiem. Megan całkowicie to nie przeszkadzało. Przez okres wolności nie miała przyjemności delektowania się słodyczami, więc zrobiła sobie małą przerwę od treningów. Innego zdania był Ninja znikający na kilka godzin i wracając cały spocony, śmierdzący oraz brudny. Jeszcze nigdy nie widziałam wodnego Pokemona tak bardzo przestraszonego wizją kąpieli. Nie miał innego wyjścia, jeśli chciał spędzić noc w jednym pokoju.
- w takim tempie to roztyjesz się z Fennekin w ciągu tygodnia. Zamierzacie turlać się przez całą drogę do Ligii czy wyjść z klasą. - tymi słowami Lillie nieźle wjechała na dumę Megan. Lisiczka popatrzyła zdeterminowanym wzrokiem na mnie zmuszając do szybkiego przebrania. Swój wybór poparła znacznym Miotaczem Płomieni podpalając mi prawie tyłek.
- Już idę! - wyciągnęłam z szuflady potrzebne rzeczy.
- Kombinezon leży na pralce. Twój wujek załatwił ci fajny strój. - oznajmiła próbując pogłaskać ognistego Pokemona. - Nie zapomnij zabrać ze sobą stanika. - mrugnęła do mnie porozumiewawczo. - Nie chcesz, aby wydarzyła się sytuacja sprzed trzech lat. - zarumieniłam się na te słowa. Byłyśmy na wycieczce klasowej razem z niedorozwiniętymi małpami. Podczas jednego wieczoru pewien chłopak przegrał zakład. Musiał przez cały dzień na głowie mieć stanik wybranej dziewczyny. Padło na mnie. W sumie uroczo wyglądał w biustonoszu na głowie z czerwonymi serduszkami.
- Uważaj na Megan. - ostrzegłam ją. - Nie lubi jak ktoś obcy ją głaszcze. - uśmiechnęłam się porozumiewawczo do Fennekin. Ta niby przez przypadek ugryzła przyjaciółkę w palec. Z Laurą Sycamore się nie zadziera!

- Chyba sobie żartujesz. - wyznałam stojąc naprzeciwko miejsca, w którym miałam spędzić najbliższe dni. Byłam lekko zgarbiona, ręce dosłownie mi opadały, a buzię miałam szeroko otwartą.
- Zapisałam nas na wolne wyścigi. - oznajmiła wesoło łapiąc mnie za rękę.
W czerwcu w Kalos odbywały się zawodowe wyścigi Rhyhornów cieszących się ogromną popularnością wśród lokalnych mieszkańców. Dżokeje razem ze swoimi podopiecznymi trenowali przez cały rok, aby mijając linię startu wygrać jeden z największych konkursów w historii. Takie możliwości mieli również miłośnicy tego sportu nie posiadający nawet doświadczenia. Mogli zgłosić się do amatorskiego konkursu. W tym roku organizatorzy poszli jeszcze dalej. Zorganizowali zawody dla młodych trenerów, w których Pokemon sam wybiera sobie partnera. I to nie są tylko Rhyhorny, ale najróżniejsze szybkie stworki pochodzące z różnych regionów. Modliłam się w duchu, aby żaden Pokemon nie chciał mnie wybrać.
Podeszłyśmy do ogromnej zagrody z najróżniejszymi Pokemonami nadającymi się do wyścigów. Pierwszym z nich był popularny Rhyhorn. Zeskanowałam go swoim Pokedexem:


Rhyhorn - Pokemon nosorożec. Jego ciało zostało zbudowane z kamienia. Róg stworka służy jako ochrona przez atakami elektrycznymi. Mimo swojego groźnego wyglądu jest z charakteru bardzo łagodny. Kiedy wpada w popłoch może staranować wszystko co stoi mu na drodze. Żywi się roślinami.

Drugim stworkiem była popularna kózka o bardzo słodkim wyglądzie. Nadawała się idealnie na treningi z młodszymi oraz amatorami, którzy chcieli w przyszłości zacząć zawodowo jeździć na Rhyhornach.



Skiddo - Pokemon kózka. Jest pierwszym Pokemonem, który zaczął żyć blisko ludzi. Przez to nauczył się rozpoznawać uczucia jeźdźców za pomocą złapania się za jego rogi. Posiada bardzo łagodny charakter. Na swoim grzbiecie może przewozić materiały oraz ludzi. Uwielbia skubać trawę.

Piękne ogniste konie pasące się na łące wprawiły mnie w zachwyt. Ich majestatyczny wygląd idealnie współgrał z niezwykłą siłą. 


Ponyta - Pokemon ognisty koń. Jest niezwykle majestatycznym stworzeniem. Ich kopyta są o wiele twardsze od diamentów. Grzywa Ponyty parzy tylko te osoby, którym nie ufa. 

Jedynym rodzynkiem okazał się wściekły Pokemon rzucający każdemu trenerowi wyzywające, piorunujące spojrzenie przepełnione wyższością oraz dzikością. Był to prawdziwy nieokiełznany rumak. Ewentualnie zebra.



Zebstrika - Pokemon zebra. Jest stworkiem o agresywnej naturze. Może razić prądem o takiej mocy jak piorun. Gdy jest zły jego grzywa uwalnia elektryczność. Potrafi być bardzo wierny trenerowi, jeśli ten zdobędzie jego szacunek.

Stałyśmy oparte o drewniane belki służące jako zabezpieczenie przed ucieknięciem Pokemonów z zagrody. Młodzi trenerzy z zaciekawieniem wpatrywali się w śmiałków próbujących poprosić zebrę o zostanie jego partnerem w czasie wyścigów. Wybiłam sobie z głowy pojedynek ze stworkiem, kiedy ten poraził jednego chłopaka piorunem oraz za pomocą tylnych kopyt wyrzucił go wysoko w powietrze. Biedak wylądował na najbliższym drzewie.
- Ten Zebstrika wygląda inaczej niż w Pokedexie. - stwierdziła Lillie. - Nie ma na plecach pioruna. 
- To spowodowane przez wypadek. Z powodu poważnego stanu lekarze wycieli mu tą część grzywy. Pewnie przez to jest taki agresywny. - oznajmiła jedna z organizatorów zawodów. - Chcieliśmy mu dać możliwość poczucia się wyjątkowym. - popatrzyła smutno na stworka. - Zobaczymy co z tego wyniknie. Za dziesięć minut uczestnicy mają zgłosić swojego partnera inaczej czeka daną osobę dyskwalifikacje. Musi posiadać własnego Pokemona do wzięcia w zawodach. 
Trenerzy niczym obudzeni z transu zaczęli próbować przekonać jakiegoś wierzchowca, aby ten został ich partnerem. Stałam w środku tego zamieszania będąc lekko zdezorientowana. Próbowałam znaleźć samotnego stworka nadającego się na mojego towarzysza. Jednak wszystkie Pokemony znalazły swojego jeźdźca. Zauważyłam zniknięcie przyjaciółki po dłuższym czasie. Zaczęłam rozglądać się za nią.
Serce mi zamarło. Lillie miewa głupie pomysły, ale zawsze wychodzi z nich bez żadnego uszczerbku na zdrowiu. To czego byłam świadkiem skończy się dla niej gorzej niż z bólem tyłka czy małym siniakiem. Chciała okiełznać Zebstrikę!
- Posłuchaj mnie uważnie niewychowany Pokemonie. - zaczęła swoją przemowę. Brwi zbiegły się jej w znacznym grymasie. Lewą rękę oparła na biodrze. Znałam dobrze tą charakterystyczną postawę. Łatwo nie odpuści. - Zostało kilka minut do twojej jedynej szansy wzięcia udziału w zawodach. Przez ten czas miałeś niezły ubaw dokuczając wkurzającym trenerom. - niespodziewanie poraził przyjaciółkę piorunem. Zasłoniłam oczy przez nagłą oślepiającą falę światła. Przyjaciółka stała niewzruszona. - Nie robi to na mnie wrażenia. - oznajmiła. Zebra spojrzała na nią z zainteresowaniem. - Jeśli chcesz wziąć udział w zawodach wielki paniczu to przyjdź. Ja ci nie będę robić łaski.
Po czym odwróciła się na pięcie i z ogromną dumą powędrowała w moim kierunku. 
- Upadłaś na głowę?! - krzyknęłam. Ta zakryła mi usta dłonią.
- To zawsze działa na facetów. - wyjaśniła mi. - Wjedziesz im na dumę i przedstawisz prawdziwe fakty, a wrócą z  podkulonym ogonem prosząc o pomoc.
- Feministka.
- Raczej zwyciężczyni konkursu. Musiałam go trochę podpuścić. - mrugnęła do mnie porozumiewawczo.
Przewróciłam teatralnie oczami.
- Zobaczysz. - zapewniła mnie. - Będę stanowiła jedność z Zebstriką. Wygramy ten konkurs z dużym fartem w kieszeni.

Po czterech dniach zawodowego spadania z rumaka oraz styczności z mocnym piorunem, moja przyjaciółka świetnie nadawała się na żywą antenę. Jej piękne blond włosy sterczały na wszystkie strony niczym u zawodowego muzyka rocka. Zebra miała z niej niezły ubaw. W sumie ja też.
Zawody zbliżały się olbrzymi krokami, a na horyzoncie pojawił się nowy, o wiele poważniejszy problem niż okropny ból mięśni pośladków. W czasie jednego treningu z Rhyhornami na wyznaczonym szlaku wyścigowym niespodziewanie wyskoczył wygłodniał duży kot. Pokemon narobił ogromnego zamieszania powodując całkowity chaos oraz niepokój wśród jeźdźców. Sierżant Jenny od dwóch dni próbowała złapać kota, ale ten okazał się o wiele bardziej cwany niż przypuszczaliśmy. Pojawia się w najbardziej nieoczekiwanym momencie wzbudzając panikę.
- Nie dam rady. - stwierdziła poobijana Lillie, kiedy dzień przed konkursem próbowała okiełznać Zebstrikę. - Chyba nie wezmę udziału w konkursie. - wyznała opierając się o barierkę. Jej śnieżnobiały kombinezon był cały w trawie i błocie. Podobnie jak ona.
- Spróbuj z nim porozmawiać łagodnie. - zaproponowałam. - Może jego wrogie nastawienie wzięło się z braku miłości. Każdy trener starał się nad nim zapanować zapominając, że to on miał wybrać swojego jeźdźca. Poza tym on odczuwa wszystkie twoje negatywne emocje oraz stres przez co sam wpada w popłoch. Musisz być zrelaksowana. Twoje mięśnie powinny być rozluźnione. Zaufaj mu. Okaż miłość. Pogłaskaj. Przytul, jeśli ci pozwoli. Oczywiście wszystko z umiarem. Daj mu się przyzwyczaić.
Lillie szeroko otwarła buzię.
- Skąd znasz takie mądre rzeczy?
- Przeczytałam poradnik dla jeźdźców Rhyhornów. - przyznałam się. - Znalazłam bardzo fajny w internecie. 
- Jasne. - uradowała się, kiedy włączałam internet.
- To ci nic nie pomoże, cukiereczku. - wyznała czerwono włosa nastolatka dumnie siedząca na Ponycie. - Taka delikatna dziewczynka nie nadaję się do takich zawodów. To konkurs dla prawdziwych jeźdźców, a nie księżniczek płaczących nad złamanym paznokciem.
Z twarzy przypominała mi kogoś znajomego. Nastolatka miała piękne, długie bordowe włosy lśniące w promieniach słonecznych, jasną, delikatną cerę, jasnoniebieskie oczy przepełnione dumą, mały, prosty nos, bardzo mocny makijaż i  uśmieszek zwycięstwa na twarzy. Była ubrana w ładny czerwony kombinezon z różnymi łatami nawiązującymi do mocnej muzyki.
- Jestem Agnes. - przedstawiła się posyłając w moją stronę ironiczny uśmieszek. Nadal pozostawała mi pustka w głowie. - Zwyciężczyni zawodów jeździeckich. 
- Jestem Lillie. - podeszła do niej blondynka. - Osoba, która porazi piorunem przegranego buraka.
Posłały sobie nienawistne spojrzenia. Szykuję się bardzo ostra rywalizacja.

- Kochany... przystojniaku? - Lillie niepewnie podeszła do Zebstriki i zaczęła głaskać go szczotką w celu zaprzyjaźnienia się z nim. Pokemon niechętnie dawał się dotknąć z powodu wcześniejszego traktowania przez nastolatkę, ale nowa atrakcja sprawiła mu dużą przyjemność. Zarżał cicho. Pokazałam przyjaciółce kciuk. Przed nią jeszcze wiele prób, aby zyskała jego zaufanie, ale niewiele czasu, by zyskać silną więź. 
Niespodziewanie śpiąca obok płotu Fennekin nastawiła uważnie uszy. Podniosła głowę spoglądając uważnie na piękny las. Wzrok miała utkwiony w jednym miejscu jakby zobaczyła pomiędzy drzewami straszne niebezpieczeństwo. Zaniepokojona jej nagłym bezruchem spojrzałam w to miejscem, w które wpatrywała się Megan.
Nagle z krzewu owocowych jagód wybiegł z niezwykłą prędkością Pokemon. Był tak niebywale przebiegły, że nie mogłam go nawet zeskanować swoim Pokedexem. Stworek przypominał dużego fioletowego kota z żółtym brzuchem oraz różowymi oczami. Poruszał się z niezwykłą grację, elastycznością oraz zabójczą prędkością. W mgnieniu oka znalazł się w zagrodzie wprawiając w panikę wszystkie Pokemony.
- Lillie! - krzyknęłam przestraszona o bezpieczeństwo swojej przyjaciółki. 
Zebstrika zaczął wierzgać na wszystkie strony próbując wyskoczyć z zagrody. Stanął dęba wydając z siebie przerażające rżenie. Jego ciało przeszły iskierki elektryczności. Przyjaciółka starała uspokoić towarzysza łagodnym głosem. Panika zawładnęła zebrą wprawiając ogólny chaos. Ponyty przeskakiwały przez płot, Rhyhorny go dosłownie stratowały, a Skiddo biegły za nimi.
Fioletowy jaguar był niezwykle inteligentny. Zaczekał na odpowiednią ofiarę wybierając z tłumu słabego Skiddo. Pokemon szykował się do skoku, kiedy Zebstrika wbiegł w sprawcę zamieszania otoczony elektrycznością. Kot zdezorientowany niespodziewanym atakiem znieruchomiał ze zdziwienia. Porządna dawka pioruna przeszyła jego ciało sprawiając, że odleciał na kilka metrów. Spadł na cztery łapy lekko uginając się od elektryczności, która przeszyła jego ciało. Nie chciał rezygnować ze swojego obiadu, więc wytworzył w pyszczku dużą Kulę Cienia rzucając prosto w zajętego Zebstrikę zajmującego się  Skiddo. Pomiędzy atakiem a zebrą stanęła Lillie z hardą miną gotowa przyjąć cios.
- Nie! - wrzasnęłam bezradnie.
Niespodziewanie Kula Cienia spotkała się z jasnoniebieską kulą Froakiego. Ataki wybuchły nie robiąc krzywdy żadnej osobie.
- Wspaniale. - pochwaliłam podopiecznego przybierającego pozę bohatera. - Bąbelki! Fennekin! Miotacz Płomieni!
Jaguar zręcznie ominął falę wodnych ataków oraz przeskoczył nad ognistym pociskiem. Megan zdenerwowała się, że przeciwnik nie dosięgną jej ataku. Wbiła  w niego kolejny Miotacz Płomieni z jeszcze większą siłą. Pokemon spadł na ziemię z hukiem. Był to odpowiedni moment, aby zeskanować go Pokedexem:


Liepard - Pokemon jaguar. Kiedy chce zaatakować swojego przeciwnika zachodzi go od tyłu. Jest pięknym dużym kotem uwielbiającym wygrzewanie się w promieniach słonecznych. Znany jest ze swojej przebiegłości, gibkości oraz prędkości. 

Pokemon miał sporą ranę zadaną przez Megan. Na prawym boku widniało poparzenie. Liepard był zmęczony trudną walką i z pewnością bardzo głodny, ponieważ usłyszałam jak zaburczało mu w brzuchu. Z gniewem wypisanym na pyszczku uciekł w stronę lasu. 
Lillie siedziała na ziemi wpatrzona pustym wzrokiem w niebo. Jeszcze nie mogła dojść do świata rzeczywistego po niespodziewanym ataku Lieparda. Zebstrika stał obok niej dotykając ją swoim pyszczkiem w plecy. Tupnął głośno kopytami oraz zarżał cicho. Postawa blondynki musiała przełamać w nim pewne bariery. Nie był już złośliwym Pokemonem starającym się podokuczać trenerom tylko stworzeniem, który zakochał się w przypadkowej dziewczynie z powodu dużego poświęcenia. Pewnie nikt nie okazał mu takiej miłości chcąc go uratować ryzykując własne życie. Lillie oprzytomniała, kiedy Ninja uderzył ją wodnym strumieniem.
- Aaa! - krzyknęła spanikowana. Zebstrika potraktował Froakiego piorunem. Ten strzelił facepalma.
- Wszystko w porządku? - spytała niespodziewanie sierżant Jenny pojawiając się obok blondynki. Podeszłam do przyjaciółki po chwili trzymając na rękach zmęczoną Megan.
- Tak. - wyszeptała z delikatnym uśmiechem na twarzy.
Policjantka wstała powoli dokładnie obserwując pobojowisko spowodowane nagłym atakiem Lieparda. Wyciągnęła swój telefon i zadzwoniła do kogoś.
- Jeff. - zaczęła. - Potrzebuję wsparcia. Ten Pokemon jest zdecydowanie zbyt niebezpieczny i przebiegły, abym sama sobie z nim poradziła. Stanowi poważne zagrożenie dla ludzi. Dzisiaj prawie skrzywdził młodą trenerkę... będziemy musieli uśpić tego Pokemona.
 Po tych słowach coś we mnie pękło. Zapanował nade mną gniew.
- Nie może pani tego zrobić! - wrzasnęłam.
- Dziecko. - zwróciła się do mnie. - Ten Pokemon jest dziki, szybki i silny. Prawie zabił twoją przyjaciółkę oraz spowodował niezłe zamieszanie.
- Nie. - te słowa, które zaraz wypowiem będą największą głupota w moim życiu. - Ja go złapię.











Hej ;) Jak się Wam podoba rozdział? Co sądzicie o Lillie? O Liepardzie? I zachowaniu Zebstrki?















piątek, 3 lutego 2017

Rozdział ósmy - Pożegnanie

- Galia. Spokojnie. - poklepałam ją przyjaźnie po plecach, kiedy moja nowa podopieczna zalała się cała łzami. Bardzo bała się lecieć samolotem oraz przebywać wśród tak wielu osób. Miała wówczas napady paniki i strachu. 
- Chce do domu. - powiedziała mi w myślach. - Do mojego pięknego lasu. Czystego strumyka. Kolorowych kwiatów. I mojej rodziny. Tak bardzo za nimi tęsknię.
Spojrzałam uważnie na moją przyjaciółkę. Siedziała przytulona do mnie jakbym była miękką poduszką. Po policzku spływały jej jasnoróżowe łzy przypominając małe kryształki. Serce zadrżało mi z bólu. Nie mogłam znieść widoku nieszczęśliwego Pokemona.
Galia od początku naszej znajomości była bardzo nieufna i przestraszona otaczającym ją światem. Tłum ludzi w Olivine powodował u niej napady paniki i bała się nawiązać nowe znajomości. Nadal z pewną dozą lęku spoglądała na Alexę i Violę. Nienawidziła walk. Za każdym razem, gdy trenowałam z Megan i Ninją siedziała skulona w jakimś wyobcowanym miejscu.
Bardzo tęskniła za domem. Byłam zaślepiona swoim egoizmem skoro nie zauważyłam ogromnej radości Kirlii, kiedy przechodziliśmy blisko lasu. Nadal bardzo pragnę zatrzymać ją przy sobie, ale tylko zadałbym jej ogromny ból
- W Pokeballu będziesz bezpieczna. - powiedziałam łagodnym tonem pokazując jej czerwono-białą kulę. Galia natychmiast się do niej schowała.
Siedziałam przybita w fotelu samolotu. Przepiękne widoki za oknem nie sprawiały mi żadnej radości. Wpatrywałam się w szybko przemieszczające się punkty pustym wzrokiem. Megan miała oklapnięte uszy i ze smutną miną wpatrywała się we mnie. Froakie usiadł mi na kolanach i swoją małą łapką dotknął mojej dłoni.
- Hej. - dosiadła się do mnie Alexa. Przez chwilę panowała grobowa cisza. - Mój dziadek Hubert bardzo kochał swoje Pokemony. Podobnie jak ty przeżywał ciężkie chwile związane z podjęciem trudnej decyzji. - dobrze rozumiałam o co jej chodzi. - Kierował się bardzo ważną zasadą znalezienia członków swojej drużyny.
- Jaką? - zaciekawiłam się.
- Dawał im wolność. Nigdy nie zmuszał do zostania z nim.
- Galia nie chce ze mną zostać? - załamałam się.
- Nie. - odparła. - To znaczy, że dał im wybór.
Uspokoiłam oddech. Pogłaskałam dwójkę podopiecznych.
- Dziękuję Alex. - posłałam jej słaby uśmiech. - Masz fajnego dziadka.
- Miałam. - poprawiła mnie. Zawstydziłam się z powodu mojego błędu. - Był cudownym człowiekiem. wspominałam ci, że był dobrym przyjacielem twojego dziadka, Artura Sycamore?
- Nie. - ożywiłam się.
Bardzo mało wiem o swoim dziadku. Zmarł, kiedy byłam małą dziewczynką pozostawiając po sobie tylko miłe wspomnienia związane z jedzeniem lodów orzechowych oraz cotygodniowe wypady na plac zabaw. Z wiekiem zapomniałam nawet jak wygląda.


Sinnoh, Las Eterna, 1944r

Niebo tej pięknej, letniej nocy było niezwykle przenikliwe. Tysiące gwiazdek niczym małe świetliki dodawały uroku. Samotny srebrny księżyc oświetlał swoim jasnym blaskiem tajemniczy las oraz odbijał się we spokojnych strumykach. W pięknym lesie Eterna trwała niepokojąca cisza. Wszyscy mieszkańcy lasu pochowali się w  najbliższych kryjówkach chcąc uniknąć nadchodzącego niebezpieczeństwa wiszącego w powietrzu. Natura również przeczuwała zagrożenie. Wiatr niespokojnie poruszał liśćmi ogłaszając nadejście zbliżającej się śmierci. Kilka Starly przytuliło się do siebie dodając otuchy w czasie trudnych chwil.
Wśród ogłuszającej ciszy w oddali można było usłyszeć wyraźne kroki uciekających osób. Młody, silny dwudziestosześcioletni mężczyzna z werwą podążał za dwójką tajemniczych postaci poruszających się niczym cienie po gałęziach drzew. Siedząca na ramieniu Aipom niespokojnie zerkała do tyłu obawiając się najgorszego scenariusza.
W pewnym momencie mężczyzna z uroczą małpką na ramieniu przeżył chwilowy zawał, kiedy przed nim spadła tajemnicza postać lądując na trawie. Przez dłuższą chwilę nie dawał znaku życia, więc trener Aipom przeżył kolejny zawał  serca podejrzewając, że zamaskowana osoba została zastrzelona przez wroga.
- Cholera jasna. - usłyszał wyraźnie przekleństw z ust ninjy masującego się po tyłku. - Czwarty raz w tym tygodniu spadłem z drzewa podczas ucieczki.
- I wszystkie przeżyłeś. - rzucił ironicznie mężczyzna z coraz większą grozą oglądając się za siebie. Słyszał zbliżających się wrogów z niezwykłą szybkością przemieszczających się na ognistych Rapidashach w towarzystwie Pokemonów dobermanów charakterystycznych dla regionu Johto.
Ninja obdarzył go piorunującym wzrokiem. Trener fioletowej małpki zignorował go szukając w ciemności odpowiedniego patyka nadającego się na broń w wypadku walki z silniejszym przeciwnikiem. W pewnym momencie ninja oberwał mocno żołędziem od swojego podopiecznego - Greninjy śmiejącego się wniebogłosy.
- Jaka paskudna pierdoła trafiła mi się na Pokemona. - ponownie dostał żołędziami. - Nie da mi się nawet wyspać. Dzisiaj obudził mnie o czwartej rano zmuszając do intensywnego treningu. - skarżył się. - On dokładnie wie, że nienawidzę ruchu. I jak mam pracować w takich warunkach?!
Zdenerwowany Hubert wydał polecenie swojej Chikicie, aby ogarnęła niedojrzałego ninję do powagi sytuacji. Ten w odpowiedzi na mocne spoliczkowanie przez fioletową małpkę wstał z wyraźną niechęcią i zwlekając do ostatniej chwili chcąc podrażnić starego kumpla zbliżającym się wrogiem. W końcu chwycił go mocno za rękę i za pomocą długiego języka swojego Greninjy bezszelestnie wślizgnął się na drzewo.
Zamaskowany mężczyzna jednym, sprawnym ruchem przerzucił spanikowanego Huberta przez ramię podróżując z nim pomiędzy gałęziami niczym szybki cień w blasku księżyca. To samo zrobił jego podopieczny z Aipom, która z wyraźną niechęcią zgodziła się, aby obrzydliwa żabą ją dotykała. W ten sposób podróżowali przez kilka minut zostawiając w tyle zdezorientowany oddział wroga, który za wszelką cenę polował na Huberta vel Kronikarza.
Cała czwórka dotarła do dużej, ciemnej jaskini służącej jako schronienie przed zbliżającą się burzą z piorunami. Kiedy do niej weszli zastali dużego Luxraya groźnie warczącego na Huberta i Aipom.
- Spokojnie stary. - poklepał go po grzbiecie ninja. - To nasi przyjaciele.
Duży lew tylko niezrozumiale warknął po czym położył się na miękkim ciemnozielonym kocyku i zasnął nie przejmując się obecnością przybyszów.
- Kim ty jesteś? - spytał zaciekawiony artysta, kiedy dostał ciepły koc, kubek przepysznej herbaty, porządną porcję jedzenia oraz ogrzał się przy cieple ogniska.
- Nie rozpoznajesz mnie? - zdziwił się ninja. - Jestem twoim starym, dobrym kumplem, z których podróżowałeś po Kalos.
Młody dwudziestosześcioletni mężczyzna z pięknymi, błękitnymi oczami oraz czarnymi włosami spadającymi mu na czoło włosami zaczął przyglądać w pamięci swoich towarzyszy podróży. Niestety nie mógł rozpoznać stojącego przed nim chłopaka.
- Pokonałeś mojego Staraptora za pomocą Chrupania wykonanego przez twojego Totodile w czasie walki do ćwierćfinału Ligii Sinnoh.
- Artur Sycamore! - przypomniał sobie starego, dobrego kumpla, z którym podróżował przez pewien czas po Sinnoh. Później spotkali się jako młodzieńcy w Kalos, gdzie wspólnie występowali w podróżującym teatrze.
- Zawsze pozostanę twoim największym fanem. - zadeklarował Artur, kiedy ściągnął swoją maskę. - Twoje powieści kryminalne biją na głowę wszystkie książki jakie przeczytałem. Moja dziewczyna zemdleję jak się dowie, że miałem przyjemność z tobą rozmawiać. - mrugnął Artur porozumiewawczo do Huberta. - Jednak bardziej ciekawi mnie przed czym wojsko wroga cię ścigało? - uniósł prawą brew w charakterystyczny sposób.
- Razem z ukochaną ukrywamy uciekających przed wrogami ludzi zapewniając im rozrywkę w formie przedstawień. Widocznie jeden ze szpiegów rozpoznał mnie, kiedy poszedłem na zakupy do najbliższego miasteczka. - stwierdził. - A ciebie drogi przyjacielu co sprowadza do Sinnoh? Myślałem, że ustatkowałeś się  na stałe w Lumoise.
- Takie były plotki. - wytłumaczył przyjacielowi Artur - To było za czasów naszej podróży z teatrem. Poczułem, że moje serce na zawsze pozostanie w wiosce. Zacząłem szkolenie na ninję w wieku osiemnastu lat. To tak szybko zleciało.
- Nadal nie odpowiedziałeś mi na pytanie. Co cię sprowadza do Sinnoh? - zaciekawił się Hubert.
Artur głęboko westchnął.
- W mojej wiosce znajduję się świątynia poświęcona Greninjy, który uratował Kalos przed wielkim zagrożeniem. Jego historia została wyryta przez przodków w kamiennych płytach. Niestety jedna z nich zaginęła lata temu. Przedstawiała ona odpowiedź na pokonanie zła przez Greninję... Ostatnio wódź wioski miał wizję. Duże nieszczęście spadnie na Kalos w nieokreślonej przyszłości. Ninja posiadający tego wodnego startera w naszym regionie musiał zacząć solidny trening. No to wziąłem się do roboty. Poza tym zostałem przydzielony dp misji w celu znalezienia zaginionej tablicy. Podobno widziano ją dwadzieścia lat temu w okolicach Bursztynowego Zamku. Zamierzam się tam udać. - uśmiechnął się delikatnie do kumpla. Cała sytuacja z misją oraz nadchodząca straszna przyszłość wprawiły mówce w ponury nastrój.
Hubert uważnie spoglądał na ciemnowłosego kolegę wpatrującego się pustym wzrokiem w ognisko. Dobrze znał Artura, który zawsze  - nawet w najgorszych sytuacjach znajdował w sobie siłę ducha, aby rozbawić najbliższych. Był typem kawalarza, więc zobaczenie go zamyślonego i przygnębionego należało do smutnych widoków.
- Wyruszam z tobą w podróż. - oznajmił Hubert.
- Co takiego? - zdziwił się. - Hubercie, nie bądź niemądry! To jest niebezpieczne.
- Jesteśmy dobrymi przyjaciółmi. Z chęcią zaprowadzę cię do Bursztynowego Zamku. Znam Sinnoh jak własną kieszeń.
- Co? A co z ukochaną? - zaniepokoił się. - Ona żywcem mnie udusi, jeśli spotka cię coś złego!
- Ciekawe. - uśmiechnął się. - Ninja bojący się dziewczyn.
- Nigdy nie podważaj gniewu kobiet! To cwane istoty. Wyślę moją Staraptor z wiadomością o twoim pomyśle. Nic nie wspomnę o zagrożeniach, potworach, wrogach i...
- Zrozumiałem. - odpowiedział hardo nabijając kiełbaskę na patyk z zamiarem upieczenia sobie kolacji. - Masz może gitarę? Umilę nam czas muzyką...

- Alexa! Co dalej? - wypytywałam się z dociekliwością o resztę historii. Chciałam wiedzieć co spotkało dzielnego Huberta i mojego pradziadka. Tą opowieść za czasów życia mojej bliskiej osoby usłyszałam po raz pierwszy. Artur Sycamore był bardzo podobny do mnie. Zawsze miał dobry humor, użerał się z wrednym żabim Pokemonem, nienawidził ruchu, porannych pobudek oraz  był ninją... ja chciałam zostać różową ninją w dzieciństwie. To też się liczy.
- Jak jeszcze kiedyś się spotkamy to wszystko ci opowiem. - obiecała. Nie za bardzo wiedziałam, dlaczego nie chce mi skończyć fascynującej historii. Byłam ciekawa czy znaleźli tą brakującą płytę i w jaki sposób ocalili Kalos przed zagrożeniem.
- Dlaczego?
- Jesteśmy już w Lumiose.

- Wujku. - rzuciłam się w ramiona najukochańszej osoby pod słońcem. - Tak bardzo za Tobą tęskniłam. - wyznałam z dużym uśmiechem na twarzy. Byłam bardzo szczęśliwa. Przez cały wyjazd do regionu Johto rozważałam jakiego fajnego wujka posiadam. Opiekuję się mną od najmłodszych lat, wspiera w najważniejszych chwilach życia, nigdy się nie gniewał, kiedy bawiłam się w chemika w jego laboratorium i spowodowałam wybuchy lub pożary. Zawsze jest dla mnie dobry. Za to go tak mocno kocham.
- Tak się cieszę, że podróż minęła ci bezpiecznie. - objął mnie ramieniem zaprowadzając do granatowego auta. Oddałam mu jego Pokeballe.
- Garchomp połamie ci kości w uścisku. - stwierdziłam, kiedy przemierzaliśmy rodzinne miasto.
Lumiose nic nie zmieniło się od mojej podróży. Ludzie śpieszyli się do pracy lub odprowadzali swoje pociechy do przedszkola, młodzi trenerzy z zachwytem wpatrywali się w Wieżę Pryzmatu skąpaną w promieniach słonecznych marząc o walce z liderem sali.
- Froakie. - wymamrotał Ninja siedząc mi na kolanach. Temperatura wyraźnie dawała mu w kość. Upał był bardzo nieprzyjemny.
- Wujku. - zaczęłam. - Muszę ci coś wyznać...

- Jesteś pewna?
- Tak. - odpowiedziałam z wyczuwalną pewnością, że nie zmienię decyzji. Chociaż sprawiała mi wiele bólu wierzyłam w słuszność mojej sprawy.
Nie pewnym krokiem weszłam do olbrzymiej szklarni mieszczącej się w laboratorium profesora Sycamore. Małe Pokemony zaprzyjaźnione ze mną od dzieciństwa przyszły niczym przyciągnięte przez magnez. Przytulały się, skakały z radości i prosiły o dużo czułości. Obudziło się we mnie dziecko. Pochłonęłam się całkowicie zabawą ze stworkami do momentu, gdy podeszła Galia. Była o wiele bardziej spokojniejsza i szczęśliwsza niż niecałą godzinę temu. Lot samolotem był dla niej stresujący. Jeszcze większą panikę wywołał chaos panujący w mieście. Kirlia wychowała się wśród ciszy strumyka, słodkich zapachów owoców oraz pięknych drzew. Duże miasta i panujący w nich zgiełk wpędzały ją w stan lękowy.
- Tu jest cudownie. - oznajmiła zrywając różowego kwiatka. - Mogłabym zostać tutaj na zawsze. - wyznała robiąc piruety w powietrzu.
Zebrała w sobie całą siłę woli. Próbowała powstrzymać napływające łzy.
- Chciałabym, żebyś tutaj zamieszkała do momentu, kiedy zawiozą cię do twojego domu. - ciężar spadł mi z serca. - Mogłabyś całe dnie kąpać się w pięknym jeziorze, tańczyć wśród kwiatów i zaprzyjaźnić się z tutejszymi Pokemonami. - wytłumaczyłam jej. Słuchała mnie uważnie. - Wiem, że bardzo tęsknisz za swoim domem. - głos mi się załamał. - Bardzo Cię kocham, chociaż krótko się znamy. Jesteś taka dzielna, urocza i kochana, ale twój dom jest na wolności. Przepraszam! Proszę nie złość się na mnie. - Kirla starała mi łzę spływającą po policzku. Dotknęła mojej twarzy tak delikatnie jakby była drogocennym skarbem, ale w środku czułam się jak ostatni śmieć.
- Wiem wszystko. - wyszeptała. - Potrafię czytać w myślach.
- Jesteś zła? - załkałam. Łzy spływały mi strumieniem po twarzy.
- Za bardzo Cię kocham, aby się gniewać. - mocno mnie przytuliła. - Zawsze będę przy Tobie. Mamy więź telepatyczną.
Rozpłakałam się na dobre. Prawda była taka, że ona tęskniła za swoim rodzinnym domem znajdującym się w lasie w Hoenn. I to bardzo. Czułam to w swoim sercu...



Hej :) Tęskniliście za rozdziałami? Jak się Wam podoba ten rozdział?
Jakie są Wasze ulubione Pokemony z Kalos. Wypisz Ci mi. Taka moja mała prośba. Wasze blogi nadal nadrabiam.