piątek, 3 lutego 2017

Rozdział ósmy - Pożegnanie

- Galia. Spokojnie. - poklepałam ją przyjaźnie po plecach, kiedy moja nowa podopieczna zalała się cała łzami. Bardzo bała się lecieć samolotem oraz przebywać wśród tak wielu osób. Miała wówczas napady paniki i strachu. 
- Chce do domu. - powiedziała mi w myślach. - Do mojego pięknego lasu. Czystego strumyka. Kolorowych kwiatów. I mojej rodziny. Tak bardzo za nimi tęsknię.
Spojrzałam uważnie na moją przyjaciółkę. Siedziała przytulona do mnie jakbym była miękką poduszką. Po policzku spływały jej jasnoróżowe łzy przypominając małe kryształki. Serce zadrżało mi z bólu. Nie mogłam znieść widoku nieszczęśliwego Pokemona.
Galia od początku naszej znajomości była bardzo nieufna i przestraszona otaczającym ją światem. Tłum ludzi w Olivine powodował u niej napady paniki i bała się nawiązać nowe znajomości. Nadal z pewną dozą lęku spoglądała na Alexę i Violę. Nienawidziła walk. Za każdym razem, gdy trenowałam z Megan i Ninją siedziała skulona w jakimś wyobcowanym miejscu.
Bardzo tęskniła za domem. Byłam zaślepiona swoim egoizmem skoro nie zauważyłam ogromnej radości Kirlii, kiedy przechodziliśmy blisko lasu. Nadal bardzo pragnę zatrzymać ją przy sobie, ale tylko zadałbym jej ogromny ból
- W Pokeballu będziesz bezpieczna. - powiedziałam łagodnym tonem pokazując jej czerwono-białą kulę. Galia natychmiast się do niej schowała.
Siedziałam przybita w fotelu samolotu. Przepiękne widoki za oknem nie sprawiały mi żadnej radości. Wpatrywałam się w szybko przemieszczające się punkty pustym wzrokiem. Megan miała oklapnięte uszy i ze smutną miną wpatrywała się we mnie. Froakie usiadł mi na kolanach i swoją małą łapką dotknął mojej dłoni.
- Hej. - dosiadła się do mnie Alexa. Przez chwilę panowała grobowa cisza. - Mój dziadek Hubert bardzo kochał swoje Pokemony. Podobnie jak ty przeżywał ciężkie chwile związane z podjęciem trudnej decyzji. - dobrze rozumiałam o co jej chodzi. - Kierował się bardzo ważną zasadą znalezienia członków swojej drużyny.
- Jaką? - zaciekawiłam się.
- Dawał im wolność. Nigdy nie zmuszał do zostania z nim.
- Galia nie chce ze mną zostać? - załamałam się.
- Nie. - odparła. - To znaczy, że dał im wybór.
Uspokoiłam oddech. Pogłaskałam dwójkę podopiecznych.
- Dziękuję Alex. - posłałam jej słaby uśmiech. - Masz fajnego dziadka.
- Miałam. - poprawiła mnie. Zawstydziłam się z powodu mojego błędu. - Był cudownym człowiekiem. wspominałam ci, że był dobrym przyjacielem twojego dziadka, Artura Sycamore?
- Nie. - ożywiłam się.
Bardzo mało wiem o swoim dziadku. Zmarł, kiedy byłam małą dziewczynką pozostawiając po sobie tylko miłe wspomnienia związane z jedzeniem lodów orzechowych oraz cotygodniowe wypady na plac zabaw. Z wiekiem zapomniałam nawet jak wygląda.


Sinnoh, Las Eterna, 1944r

Niebo tej pięknej, letniej nocy było niezwykle przenikliwe. Tysiące gwiazdek niczym małe świetliki dodawały uroku. Samotny srebrny księżyc oświetlał swoim jasnym blaskiem tajemniczy las oraz odbijał się we spokojnych strumykach. W pięknym lesie Eterna trwała niepokojąca cisza. Wszyscy mieszkańcy lasu pochowali się w  najbliższych kryjówkach chcąc uniknąć nadchodzącego niebezpieczeństwa wiszącego w powietrzu. Natura również przeczuwała zagrożenie. Wiatr niespokojnie poruszał liśćmi ogłaszając nadejście zbliżającej się śmierci. Kilka Starly przytuliło się do siebie dodając otuchy w czasie trudnych chwil.
Wśród ogłuszającej ciszy w oddali można było usłyszeć wyraźne kroki uciekających osób. Młody, silny dwudziestosześcioletni mężczyzna z werwą podążał za dwójką tajemniczych postaci poruszających się niczym cienie po gałęziach drzew. Siedząca na ramieniu Aipom niespokojnie zerkała do tyłu obawiając się najgorszego scenariusza.
W pewnym momencie mężczyzna z uroczą małpką na ramieniu przeżył chwilowy zawał, kiedy przed nim spadła tajemnicza postać lądując na trawie. Przez dłuższą chwilę nie dawał znaku życia, więc trener Aipom przeżył kolejny zawał  serca podejrzewając, że zamaskowana osoba została zastrzelona przez wroga.
- Cholera jasna. - usłyszał wyraźnie przekleństw z ust ninjy masującego się po tyłku. - Czwarty raz w tym tygodniu spadłem z drzewa podczas ucieczki.
- I wszystkie przeżyłeś. - rzucił ironicznie mężczyzna z coraz większą grozą oglądając się za siebie. Słyszał zbliżających się wrogów z niezwykłą szybkością przemieszczających się na ognistych Rapidashach w towarzystwie Pokemonów dobermanów charakterystycznych dla regionu Johto.
Ninja obdarzył go piorunującym wzrokiem. Trener fioletowej małpki zignorował go szukając w ciemności odpowiedniego patyka nadającego się na broń w wypadku walki z silniejszym przeciwnikiem. W pewnym momencie ninja oberwał mocno żołędziem od swojego podopiecznego - Greninjy śmiejącego się wniebogłosy.
- Jaka paskudna pierdoła trafiła mi się na Pokemona. - ponownie dostał żołędziami. - Nie da mi się nawet wyspać. Dzisiaj obudził mnie o czwartej rano zmuszając do intensywnego treningu. - skarżył się. - On dokładnie wie, że nienawidzę ruchu. I jak mam pracować w takich warunkach?!
Zdenerwowany Hubert wydał polecenie swojej Chikicie, aby ogarnęła niedojrzałego ninję do powagi sytuacji. Ten w odpowiedzi na mocne spoliczkowanie przez fioletową małpkę wstał z wyraźną niechęcią i zwlekając do ostatniej chwili chcąc podrażnić starego kumpla zbliżającym się wrogiem. W końcu chwycił go mocno za rękę i za pomocą długiego języka swojego Greninjy bezszelestnie wślizgnął się na drzewo.
Zamaskowany mężczyzna jednym, sprawnym ruchem przerzucił spanikowanego Huberta przez ramię podróżując z nim pomiędzy gałęziami niczym szybki cień w blasku księżyca. To samo zrobił jego podopieczny z Aipom, która z wyraźną niechęcią zgodziła się, aby obrzydliwa żabą ją dotykała. W ten sposób podróżowali przez kilka minut zostawiając w tyle zdezorientowany oddział wroga, który za wszelką cenę polował na Huberta vel Kronikarza.
Cała czwórka dotarła do dużej, ciemnej jaskini służącej jako schronienie przed zbliżającą się burzą z piorunami. Kiedy do niej weszli zastali dużego Luxraya groźnie warczącego na Huberta i Aipom.
- Spokojnie stary. - poklepał go po grzbiecie ninja. - To nasi przyjaciele.
Duży lew tylko niezrozumiale warknął po czym położył się na miękkim ciemnozielonym kocyku i zasnął nie przejmując się obecnością przybyszów.
- Kim ty jesteś? - spytał zaciekawiony artysta, kiedy dostał ciepły koc, kubek przepysznej herbaty, porządną porcję jedzenia oraz ogrzał się przy cieple ogniska.
- Nie rozpoznajesz mnie? - zdziwił się ninja. - Jestem twoim starym, dobrym kumplem, z których podróżowałeś po Kalos.
Młody dwudziestosześcioletni mężczyzna z pięknymi, błękitnymi oczami oraz czarnymi włosami spadającymi mu na czoło włosami zaczął przyglądać w pamięci swoich towarzyszy podróży. Niestety nie mógł rozpoznać stojącego przed nim chłopaka.
- Pokonałeś mojego Staraptora za pomocą Chrupania wykonanego przez twojego Totodile w czasie walki do ćwierćfinału Ligii Sinnoh.
- Artur Sycamore! - przypomniał sobie starego, dobrego kumpla, z którym podróżował przez pewien czas po Sinnoh. Później spotkali się jako młodzieńcy w Kalos, gdzie wspólnie występowali w podróżującym teatrze.
- Zawsze pozostanę twoim największym fanem. - zadeklarował Artur, kiedy ściągnął swoją maskę. - Twoje powieści kryminalne biją na głowę wszystkie książki jakie przeczytałem. Moja dziewczyna zemdleję jak się dowie, że miałem przyjemność z tobą rozmawiać. - mrugnął Artur porozumiewawczo do Huberta. - Jednak bardziej ciekawi mnie przed czym wojsko wroga cię ścigało? - uniósł prawą brew w charakterystyczny sposób.
- Razem z ukochaną ukrywamy uciekających przed wrogami ludzi zapewniając im rozrywkę w formie przedstawień. Widocznie jeden ze szpiegów rozpoznał mnie, kiedy poszedłem na zakupy do najbliższego miasteczka. - stwierdził. - A ciebie drogi przyjacielu co sprowadza do Sinnoh? Myślałem, że ustatkowałeś się  na stałe w Lumoise.
- Takie były plotki. - wytłumaczył przyjacielowi Artur - To było za czasów naszej podróży z teatrem. Poczułem, że moje serce na zawsze pozostanie w wiosce. Zacząłem szkolenie na ninję w wieku osiemnastu lat. To tak szybko zleciało.
- Nadal nie odpowiedziałeś mi na pytanie. Co cię sprowadza do Sinnoh? - zaciekawił się Hubert.
Artur głęboko westchnął.
- W mojej wiosce znajduję się świątynia poświęcona Greninjy, który uratował Kalos przed wielkim zagrożeniem. Jego historia została wyryta przez przodków w kamiennych płytach. Niestety jedna z nich zaginęła lata temu. Przedstawiała ona odpowiedź na pokonanie zła przez Greninję... Ostatnio wódź wioski miał wizję. Duże nieszczęście spadnie na Kalos w nieokreślonej przyszłości. Ninja posiadający tego wodnego startera w naszym regionie musiał zacząć solidny trening. No to wziąłem się do roboty. Poza tym zostałem przydzielony dp misji w celu znalezienia zaginionej tablicy. Podobno widziano ją dwadzieścia lat temu w okolicach Bursztynowego Zamku. Zamierzam się tam udać. - uśmiechnął się delikatnie do kumpla. Cała sytuacja z misją oraz nadchodząca straszna przyszłość wprawiły mówce w ponury nastrój.
Hubert uważnie spoglądał na ciemnowłosego kolegę wpatrującego się pustym wzrokiem w ognisko. Dobrze znał Artura, który zawsze  - nawet w najgorszych sytuacjach znajdował w sobie siłę ducha, aby rozbawić najbliższych. Był typem kawalarza, więc zobaczenie go zamyślonego i przygnębionego należało do smutnych widoków.
- Wyruszam z tobą w podróż. - oznajmił Hubert.
- Co takiego? - zdziwił się. - Hubercie, nie bądź niemądry! To jest niebezpieczne.
- Jesteśmy dobrymi przyjaciółmi. Z chęcią zaprowadzę cię do Bursztynowego Zamku. Znam Sinnoh jak własną kieszeń.
- Co? A co z ukochaną? - zaniepokoił się. - Ona żywcem mnie udusi, jeśli spotka cię coś złego!
- Ciekawe. - uśmiechnął się. - Ninja bojący się dziewczyn.
- Nigdy nie podważaj gniewu kobiet! To cwane istoty. Wyślę moją Staraptor z wiadomością o twoim pomyśle. Nic nie wspomnę o zagrożeniach, potworach, wrogach i...
- Zrozumiałem. - odpowiedział hardo nabijając kiełbaskę na patyk z zamiarem upieczenia sobie kolacji. - Masz może gitarę? Umilę nam czas muzyką...

- Alexa! Co dalej? - wypytywałam się z dociekliwością o resztę historii. Chciałam wiedzieć co spotkało dzielnego Huberta i mojego pradziadka. Tą opowieść za czasów życia mojej bliskiej osoby usłyszałam po raz pierwszy. Artur Sycamore był bardzo podobny do mnie. Zawsze miał dobry humor, użerał się z wrednym żabim Pokemonem, nienawidził ruchu, porannych pobudek oraz  był ninją... ja chciałam zostać różową ninją w dzieciństwie. To też się liczy.
- Jak jeszcze kiedyś się spotkamy to wszystko ci opowiem. - obiecała. Nie za bardzo wiedziałam, dlaczego nie chce mi skończyć fascynującej historii. Byłam ciekawa czy znaleźli tą brakującą płytę i w jaki sposób ocalili Kalos przed zagrożeniem.
- Dlaczego?
- Jesteśmy już w Lumiose.

- Wujku. - rzuciłam się w ramiona najukochańszej osoby pod słońcem. - Tak bardzo za Tobą tęskniłam. - wyznałam z dużym uśmiechem na twarzy. Byłam bardzo szczęśliwa. Przez cały wyjazd do regionu Johto rozważałam jakiego fajnego wujka posiadam. Opiekuję się mną od najmłodszych lat, wspiera w najważniejszych chwilach życia, nigdy się nie gniewał, kiedy bawiłam się w chemika w jego laboratorium i spowodowałam wybuchy lub pożary. Zawsze jest dla mnie dobry. Za to go tak mocno kocham.
- Tak się cieszę, że podróż minęła ci bezpiecznie. - objął mnie ramieniem zaprowadzając do granatowego auta. Oddałam mu jego Pokeballe.
- Garchomp połamie ci kości w uścisku. - stwierdziłam, kiedy przemierzaliśmy rodzinne miasto.
Lumiose nic nie zmieniło się od mojej podróży. Ludzie śpieszyli się do pracy lub odprowadzali swoje pociechy do przedszkola, młodzi trenerzy z zachwytem wpatrywali się w Wieżę Pryzmatu skąpaną w promieniach słonecznych marząc o walce z liderem sali.
- Froakie. - wymamrotał Ninja siedząc mi na kolanach. Temperatura wyraźnie dawała mu w kość. Upał był bardzo nieprzyjemny.
- Wujku. - zaczęłam. - Muszę ci coś wyznać...

- Jesteś pewna?
- Tak. - odpowiedziałam z wyczuwalną pewnością, że nie zmienię decyzji. Chociaż sprawiała mi wiele bólu wierzyłam w słuszność mojej sprawy.
Nie pewnym krokiem weszłam do olbrzymiej szklarni mieszczącej się w laboratorium profesora Sycamore. Małe Pokemony zaprzyjaźnione ze mną od dzieciństwa przyszły niczym przyciągnięte przez magnez. Przytulały się, skakały z radości i prosiły o dużo czułości. Obudziło się we mnie dziecko. Pochłonęłam się całkowicie zabawą ze stworkami do momentu, gdy podeszła Galia. Była o wiele bardziej spokojniejsza i szczęśliwsza niż niecałą godzinę temu. Lot samolotem był dla niej stresujący. Jeszcze większą panikę wywołał chaos panujący w mieście. Kirlia wychowała się wśród ciszy strumyka, słodkich zapachów owoców oraz pięknych drzew. Duże miasta i panujący w nich zgiełk wpędzały ją w stan lękowy.
- Tu jest cudownie. - oznajmiła zrywając różowego kwiatka. - Mogłabym zostać tutaj na zawsze. - wyznała robiąc piruety w powietrzu.
Zebrała w sobie całą siłę woli. Próbowała powstrzymać napływające łzy.
- Chciałabym, żebyś tutaj zamieszkała do momentu, kiedy zawiozą cię do twojego domu. - ciężar spadł mi z serca. - Mogłabyś całe dnie kąpać się w pięknym jeziorze, tańczyć wśród kwiatów i zaprzyjaźnić się z tutejszymi Pokemonami. - wytłumaczyłam jej. Słuchała mnie uważnie. - Wiem, że bardzo tęsknisz za swoim domem. - głos mi się załamał. - Bardzo Cię kocham, chociaż krótko się znamy. Jesteś taka dzielna, urocza i kochana, ale twój dom jest na wolności. Przepraszam! Proszę nie złość się na mnie. - Kirla starała mi łzę spływającą po policzku. Dotknęła mojej twarzy tak delikatnie jakby była drogocennym skarbem, ale w środku czułam się jak ostatni śmieć.
- Wiem wszystko. - wyszeptała. - Potrafię czytać w myślach.
- Jesteś zła? - załkałam. Łzy spływały mi strumieniem po twarzy.
- Za bardzo Cię kocham, aby się gniewać. - mocno mnie przytuliła. - Zawsze będę przy Tobie. Mamy więź telepatyczną.
Rozpłakałam się na dobre. Prawda była taka, że ona tęskniła za swoim rodzinnym domem znajdującym się w lasie w Hoenn. I to bardzo. Czułam to w swoim sercu...



Hej :) Tęskniliście za rozdziałami? Jak się Wam podoba ten rozdział?
Jakie są Wasze ulubione Pokemony z Kalos. Wypisz Ci mi. Taka moja mała prośba. Wasze blogi nadal nadrabiam. 
 

6 komentarzy:

  1. Bardzo mi się ten rozdział podobał, a szczególnie nawiązanie do moich opowiadań poprzez postać Kronikarza. Muszę powiedzieć, że naprawdę ciekawie ukazałaś jego postać. Nie zaszkodzi, jeśli w następnych rozdziałach też się pojawi. Bursztynowy Zamek przypomina mi Bursztynową Komnatę. Czy to celowe nawiązanie? :) Tak czy siak liczę na to, że pojawią się w następnych rozdziałach wspomnienia dotyczące Kronikarza :) Sama Laura podoba mi się coraz bardziej. Widać wspomnienie dziadka Alexy dało jej do myślenia. To dobrze o niej świadczy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za komentarz. Twoja postać pojawi się jeszcze w opowiadaniach. Tylko to będzie niespodzianka :D

      Usuń
  2. Hej! Bardzo przyjemny rozdział. Podobał mi się flashback do regionu Sinnoh. Był tak ładnie napisany <//3
    Poczułam się jakbym faktycznie tam była.
    Co do pokemonów z kalos to kocham Espurra, Klefkiego i Fennekina *chociaż najbardziej kocham mega absola, raczej zalicza się on do Kalos,nie? x3*
    Dużo weny i do zobaczenia pod następnym rozdziałem ^^
    ~lol20240

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję :D. Espurr jest słodki ;D. Mega Absol też :D

      Usuń
  3. Rozdział jak dla mnie jest dość dobry, choć trochę zamieszany - tak jakby podzielony na dwie niezbyt pasujące do siebie części. Co mi się podoba to to, że czuć te emocje w dialogach i po części stan psychiczny bohaterów - to ci wychodzi bardzo ładnie. Sytuacja z Galią była w miarę smutna, ale zbyt krótka bym bardziej to odczuł.

    I na koniec taka moja rada na przyszłość, bo trochę się obawiam o ciebie (może niesłusznie). To twoje opowiadanie i ty decydujesz co będzie dalej - nie daj się uwiązać sugestiom innych, bo to nie o to chodzi. Do następnego ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za wszystko. Bardzo dla mnie liczy się Twoje zdanie. Masz racje to moje opowiadanie i będę pisała co należy :D

      Usuń